Łobuz napisał(a):Oczywiście. Tutaj nie ma mowy o tym, że inwestor sprawdzi skille doradcy z certyfikatem z danego, komercyjnego źródła. Pomyła = strata, tutaj stratę jak najmocniej redukuje się do jak najniższego poziomu, na ile się wie, że taką redukcję ryzyka można przeprowadzić.Tak samo nie da się sprawdzić ogólnych umiejętności językowych pracownika podczas krótkiej rozmowy kwalifikacyjnej. Owszem można je oszacować w pewnym przybliżeniu, ale to wszystko. Nie jest też tak, że egzamin państwowy daje jakąś gwarancję tego, że doradca będzie obracał aktywami w sposób korzystny dla klienta. Ryzyko w jednym i drugim przypadku nie jest w moim mniemaniu odmienne o ile mielibyśmy do czynienia z wysokiej klasy certyfikatem wystawionym przez renomowaną organizację... taki doradca by oczywiście kosztował, ale z racji obecnej polityki państwa względem tej konkretnej branży byle kto i tak nie może sobie na niego pozwolić.
Łobuz napisał(a):W przypadku angielskiego nie jest to istotne. W przypadku możliwości zysku/straty dużych pieniędzy jest istotne. Jak przyjdziesz do pracy z certyfikatem C2, a nie będziesz umiał nawet na C1, to Cię wyjebią bez straty dla siebie. Jak Cię wezmą do zarządzania aktywami i nie będziesz umiał w danym horyzoncie ubić danego procentu, a co gorsza - narazisz zamożnych ludzi na straty, to nie dość, że Cię wyjebią - na reputacji straci także Twój fundusz, który Cię zatrudnił. Pierwsza opcja z angielskim jest nieszkodliwa, druga, z obracaniem kasy - jest szkodliwa w zdecydowanie większym wymiarze niż opcja z angielskim.Stąd też spółki i inwestorzy obracający wielkim kapitałem byle kogo zatrudniać nie będą. Tak było jest i będzie. Nowi gracze na rynku od czasu do czasu i tak będą się pojawiać i żaden egzamin państwowy nie daje nam gwarancji tego, że ci ludzie przyczynią się do powiększenia naszych aktywów. Część z nich będzie jakością pewnie ustępować tym dzisiejszym, ale to przecież będzie można banalnie łatwo sprawdzić, a jak wspominałem już wcześniej na pewno znalazłyby się organizacje, które przyznawałyby odpowiednie certyfikaty za zdanie egzaminu ze znajomości mechanizmów giełdowych o podobnym stopniu trudności co ten państwowy.
Łobuz napisał(a):Pewnie zostanie, ale na cholerę z ich pkt widzenia do tego dopuszczać, jeśli uważają, że ich kasą obracają wystarczająco rozumni specjaliści po examach państwowych? Przejście do komercyjnych licencji przez pewien okres wprowadziłby tylko zamęt i zapewne okresowe straty. Obecny system licencjonowania jest transparentny, co daje zaufanie inwestorom.
Na pewno z pkt widzenia zamożnych inwestorów tak właśnie jest... trzeba jednak pamiętać, że obecny system ogranicza elastyczność cen usług jakie obecnie panują w tej branży część z nich w ogóle odcinając od usług tego typu. Na dłuższą metę z kolei i oni by nie stracili... taka już zresztą natura zmian, że przynoszą one okresowy zamęt. To również jest naturalne.
Zresztą co do wielkości tego zamętu również szczerze bym wątpił. Ostatecznie doświadczeni i sprawdzeni maklerzy obracający naprawdę grubymi pieniędzmi nie wymarliby przecież z automatu po przeprowadzeniu deregulacji zawodu.
Łobuz napisał(a):Wg mnie wniosek jest taki, że jak państwowe jest dobre, to i inwestor na to przystanie, nie patrząc na Wasze ideologiczne spory.
Mi to jedynie przypomina o tym, że dobre i relatywnie skuteczne jest jak to zwykle bywa wrogiem lepszego i bardziej skutecznego.

Zresztą inwestorzy mają często ciągotki do wspierania pewnego rodzaju interwencjonizmu tak samo jak każda inna grupa zawodowa. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.
Mierzy się ponad cel, by trafić do celu.
K.Bunsch
K.Bunsch

