Właśnie skasowałem z nagrywarki "Kroniki Shanary". Byłem w połowie oglądania drugiego odcinka i stwierdziłem, że już nie mogę.
Niby serial ma wszystko, co lubię. Tematyka fantasy to moja młodość, oprawa muzyczna to dla mnie bardzo ważna sprawa, aktorzy zasadniczo wyraziści, efekty specjalne są specjalne; jest też, jako element odróżniający, otoczka świata post-postapokaliptycznego, z rdzewiącymi statkami pośrodku puszczy i innymi fajnymi gadżetami.
A co mi przeszkadzało? Po pierwsze - serial jest "bardziejszy". Jakby go konsultował Kryspin. Wszytkiego z powyższych elementów jest więcej, mocniej, emocjonalniej, napięciej, spirytualniej, krajobrazowiej... Muzyka budująca napięcie jest nieomal cały czas, podczas najprostszych powszednich scen. Czasem dla odmiany przeplatana jest eternistycznymi melodiami w Enya-stylu. Ale koniecznie ze śpiewem, co szczególnie podczas dialogów irytuje. Dialogi są z przejęciem i zacięciem, jednak po pewnym czasie kojarzy się z ludźmi cierpiącymi na ostre zatwardzenie i próbującymi uskutecznić te dialogi podczas siedzenia na sedesie. Magia odbywa się podczas wybuchów i krzyków, które mi źle kojarzą się z serią "Dragonballl Z".
Will to jedyna fajna postać, element humorystyczny i dialogi ma całkiem fajnie dobrane. Niestety, tonie w morzu patosu, przejęcia, napięcia, emocji, efektów, emanacji. Trochę mi go szkoda.
Acha, zapomniałem prawie "po drugie". Więc po drugie, jak człowiek trochę przywyknie do tych ciągłych fanfar, jak już przyzwyczai się do twarzy w ciągłym przejęciu, to zaczyna uderzać toporność i naiwność fabuły.
Niestety, nie czytałem cyklu książek więc nie mam porównania. Być może gdybym się skusił w młodości w bibliotece, to bym teraz miał "bonus sentymentu". Tak to mnie tylko wkurza. Wydane pierdyliony dolców na pejzarze, efekty, orkiestry symfoniczne, dęte i nadęte. A wiele lepszych koncepcji poleciało do kosza z powodu a rząd wielkości mniejszych kosztów.
Niby serial ma wszystko, co lubię. Tematyka fantasy to moja młodość, oprawa muzyczna to dla mnie bardzo ważna sprawa, aktorzy zasadniczo wyraziści, efekty specjalne są specjalne; jest też, jako element odróżniający, otoczka świata post-postapokaliptycznego, z rdzewiącymi statkami pośrodku puszczy i innymi fajnymi gadżetami.
A co mi przeszkadzało? Po pierwsze - serial jest "bardziejszy". Jakby go konsultował Kryspin. Wszytkiego z powyższych elementów jest więcej, mocniej, emocjonalniej, napięciej, spirytualniej, krajobrazowiej... Muzyka budująca napięcie jest nieomal cały czas, podczas najprostszych powszednich scen. Czasem dla odmiany przeplatana jest eternistycznymi melodiami w Enya-stylu. Ale koniecznie ze śpiewem, co szczególnie podczas dialogów irytuje. Dialogi są z przejęciem i zacięciem, jednak po pewnym czasie kojarzy się z ludźmi cierpiącymi na ostre zatwardzenie i próbującymi uskutecznić te dialogi podczas siedzenia na sedesie. Magia odbywa się podczas wybuchów i krzyków, które mi źle kojarzą się z serią "Dragonballl Z".
Will to jedyna fajna postać, element humorystyczny i dialogi ma całkiem fajnie dobrane. Niestety, tonie w morzu patosu, przejęcia, napięcia, emocji, efektów, emanacji. Trochę mi go szkoda.
Acha, zapomniałem prawie "po drugie". Więc po drugie, jak człowiek trochę przywyknie do tych ciągłych fanfar, jak już przyzwyczai się do twarzy w ciągłym przejęciu, to zaczyna uderzać toporność i naiwność fabuły.
Niestety, nie czytałem cyklu książek więc nie mam porównania. Być może gdybym się skusił w młodości w bibliotece, to bym teraz miał "bonus sentymentu". Tak to mnie tylko wkurza. Wydane pierdyliony dolców na pejzarze, efekty, orkiestry symfoniczne, dęte i nadęte. A wiele lepszych koncepcji poleciało do kosza z powodu a rząd wielkości mniejszych kosztów.
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Koh 3:1-8 (edycje własne)
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!

