Teista napisał(a): Wciąż się chlastam – z radości. Mam z tego ubaw. Było kilka takich przypadków, choć na forum jestem niecały miesiąc. Jeden pisze, że moje posty są zwyczajnie głupie. Nic nie wyjaśni i znika. Wołam – nie odpowiada. Inny od strzała zarzuca mi erystyczne chwyty, a sam wcześniej stosuje neurolingwistykę i to w najpaskudniejszym wydaniu, co z grzeczności pomijam, a co zostaje później uznane za ucieczkę przed trudnym tematem. I co? I znów cisza. Kuriozuś, wychodząc z założenia, że jeśli fakty są niewygodne – tym gorzej dla faktów wali z grubej rury i też znika. Spoko, nie oszaleję. Ich zachowania też wynikają z istnienia odwiecznych praw i rozmowa przybliża mnie do tej niesłownikowej prawdy.
Myślę, że rozmowy z ludźmi, którzy nie potrafią znaleźć rzeczowych argumentów niespecjalnie przybliżają Cię do tej niesłownikowej prawdy. Z tego, co piszesz na forum widać wyraźnie, że jesteś na takim etapie poszukiwań, na którym "tego typu" rozmowy już niczego nowego nie wniosą.
Teista napisał(a): Preferuję strategię zbliżania się do prawdy (niesłownikowej), przyjęcie czegoś na wiarę – niebardzo…, wiara jest mi niedostępna.
Chyba źle mnie zrozumiałeś. Są prawa (prawdy), których fizycznie/materialnie zbadać się nie da. Jedynym sposobem, żeby je poznać jest dedukcja. Wyciągasz wniosek, ale jest on poparty jedynie dowodem logicznym (matematycznym). Nie masz narzędzi, ani możliwości, żeby poprzeć go stricte naukowym doświaczeniem. I w tym sensie musisz przyjąć "na wiarę", że twój wniosek jest poprawny. "Wierzysz", że logika jest niepodważalna i zawsze obowiązuje". "Wierzysz", że użyłeś jej zgodnie z zasadami i nie popełniłeś żadnego błędu w rozumowaniu. "Wierzysz", że wydedukowane prawo (prawda) jest zgodne z rzeczywistością, bo doświadczalnie zbadać go nie możesz. Dla przykładu: tunel czasoprzestrzenny Einsteina-Rozena - matematycznie dowiedziony, fizycznie nie do zbadania. Czujesz już, o jakiej "wierze" mówię?
Teista napisał(a): W tym zbliżaniu się do prawdy czytanie to w pewnym sensie dyskusja z autorem i weryfikacja własnych przemyśleń. Rozumiesz, że trudno w realu znaleźć chętnego do rozmowy, pozostają książki, a w nich nie ma „prawdy ostatecznej”. Pomagają tylko w zbliżeniu się do, nazwijmy to po imieniu, Mądrości – w starotestamentowym tego słowa znaczeniu. Już od dawna nie czytam jak kiedyś –( furmanka książek rocznie) teraz dla zabawy, albo jak coś ciekawego wpadnie w łapy. Teraz mam etap Wielkiej Syntezy – a co z tego wyjdzie, zobaczymy. Nie mogę inaczej, to tak jakbyś chciał żebym w tym momencie uwierzył w Boga. Był więc czas na czytanie i to nie była strata czasu, teraz jest czas na innego rodzaju aktywność. Samodzielne badanie rzeczywistości – tak, nawet bez pomocy naukowców. Nie odpuszczam! Dalej szukam, w każdej chwili, cały dzień i 7 dni w tygodni, przez 31 dni w m-c, itd., itd. Przyjąć jeden Aksjomat, a dalej - drążyć samemu. Reinkarnacja, śmierć i zmartwychwstanie, życie wieczne – to wszystko jest dostępne podczas naszego biologicznego życia – 100 lat.
W pełni popieram Twoje podejście. Masz rację - szukanie Prawdy, to proces. U jednego przebiega on tak, u drugiego inaczej. Jeden musi pokonać wiele etapów, żeby do niej dotrzeć, drugi doznaje nagłego olśnienia, a jeszcze inny nigdy jej nie znajdzie. Ale zgadzam się, że szukać trzeba... dopóki nie znajdziesz. I wcale nie próbuję odwieść Cię od poszukiwań. Po prostu dzielę się z Tobą własnymi doświadczeniami, mając nadzieję, że w jakiś sposób Ci to pomoże.
Teista napisał(a): Pierwszym moim postem była odpowiedź dla Ciebie. Napisałem tam, że zdaje mi się, że jesteś osobą głęboko wierzącą. Czy się myliłem?
Raczej na pewno. Chyba, że użyłeś tutaj słowa "wiara" w innym znaczeniu niż ogólnie przyjęte? Jeżeli nie, to nie mam pojęcia z czego wyciągnąłeś taki wniosek. Trudno o większego sceptyka ode mnie. W ogóle nie kojarzę sytuacji, którą przywołałeś, więc pewnie dotyczyła ona kogoś innego, a nie mnie.
Teista napisał(a): Po śmierci biologicznej nic nie ma, Szeol – dokładnie wyjaśnione w ST.
Ależ nie mam, co do tego, najmnieszych wątpliwości! Bez czytania ST i jakichkolwiek innych Pism. W poprzednim poście odniosłem się jednynie do sytuacji, co by było gdyby... i zrobiłem to tylko dlatego, że Ty tę kwestię wcześniej poruszyłeś.
Teista napisał(a): To bolesne prawdy i nie ma co tego bólu zwalczać, bo jest pożywką dla tego, o czym piszę właśnie.
Znowu nieporozumienie. Nie myślałem o doraźnym zwalczaniu bólu. Chodziło mi o usunięcie bólu poprzez całkowitą eliminację jego przyczyn, czyli w tym przypadku przez dotarcie do Prawdy.
Teista napisał(a): Budda i Jezus porzucili domy, nie mieli dzieci. Ja mam i nie porzucę ich...
Nawet nie masz prawa! Gdybyś je porzucił, to by znaczyło, że zbłądziłeś na drodze do prawdy.
Teista napisał(a): Jak napisałem, jestem uwikłany. By się wyzwolić nie trzeba być pustelnikiem.
Jasne, że tak! Najlepszym przykładem gość, o którym pisałem. To nie jest tak, że facet wycofał się zupełnie z życia i stroni od ludzi. Jest bardzo towarzyski i kocha przebywać wśród innych, ale... nie musi. Może sobie odpuścić, bo wyzwolił się od pragnień, więc nie cierpi z powodu ich niezaspokajania.

