Tak mnie naszło filozoficznie od tych "darmowych śmietników".
Otóż z ekologicznego punktu widzenia wszystkie organizmy na tej planecie traktują środowisko jak darmowy śmietnik. Wskutek tego całość biosfery już jest śmietnikiem. Np. rośliny wywalają do atmosfery trujące, silnie reaktywne wyziewy; my tymi wyziewami oddychamy. Stąd pytanie, co właściwie kryje się pod hasełkiem "ochrona planety". Chyba zamrożenie ziemskiej biosfery w stanie optymalnym dla człowieka? Wobec tego, skąd wiadomo, że bieżący stan biosfery jest optymalny dla człowieka? A jakie podstawy ma koncepcja, że takie zamrożenie w ogóle leży w ludzkiej możności sprawczej, skoro biosfera jest to środowisko silnie nieliniowe, ufundowane na zasadzie elastycznej, samodzielnej adaptacji jej elementów do zmieniających się warunków?
Biosfera Ziemi jest płynna, toteż nigdy nie było, i nigdy też nie będzie w historii tej planety jednego, "naturalnego" stanu, jaki miałby teoretycznie podlegać ochronie. Ochraniać można co najwyżej samą zmienność biosfery, jej zdolność do przemian. Pytanie: wiadomo już z nauk przyrodniczych, jak to robić? Bo na pewno trzeba będzie się pogodzić z wymieraniem organizmów, jeśli nie są one w stanie przystosować się do nowej epoki, w tym wypadku antropocenu. Przykładowo lisy sobie jakoś w tym antropocenie radzą, a słonie nie; dlatego możemy się spodziewać w przyszłości radiacji form od-lisich, a po słoniach zostaną skamieniałości. Bo to jest ekologia; taka jest naturalna kolej rzeczy na tym najlepszym ze światów.
Owszem, można spekulować, czy i człowiekowi nie zdarzy się wymrzeć przez zawalanie biotopów swoimi odpadami. Tylko w takim razie prośba: więcej uczciwości. Artykułujta to jasno, głośno i wyraźnie, że chodzi Wam o zdrową, egoistyczną ochronę Was samych, a nie kotków i sosenek; że ochrona planety jako takiej wafla Was obchodzi, bo z założenia chcecie ją wziąć pod but i ugniatać podług chęci. Czego byście werbalnie nie deklarowali, i tak chodzi Wam o to, żeby antropocen, z jego miastami i śmietniskami, trwał sobie w najlepsze i nigdy się nie skończył.
Otóż z ekologicznego punktu widzenia wszystkie organizmy na tej planecie traktują środowisko jak darmowy śmietnik. Wskutek tego całość biosfery już jest śmietnikiem. Np. rośliny wywalają do atmosfery trujące, silnie reaktywne wyziewy; my tymi wyziewami oddychamy. Stąd pytanie, co właściwie kryje się pod hasełkiem "ochrona planety". Chyba zamrożenie ziemskiej biosfery w stanie optymalnym dla człowieka? Wobec tego, skąd wiadomo, że bieżący stan biosfery jest optymalny dla człowieka? A jakie podstawy ma koncepcja, że takie zamrożenie w ogóle leży w ludzkiej możności sprawczej, skoro biosfera jest to środowisko silnie nieliniowe, ufundowane na zasadzie elastycznej, samodzielnej adaptacji jej elementów do zmieniających się warunków?
Biosfera Ziemi jest płynna, toteż nigdy nie było, i nigdy też nie będzie w historii tej planety jednego, "naturalnego" stanu, jaki miałby teoretycznie podlegać ochronie. Ochraniać można co najwyżej samą zmienność biosfery, jej zdolność do przemian. Pytanie: wiadomo już z nauk przyrodniczych, jak to robić? Bo na pewno trzeba będzie się pogodzić z wymieraniem organizmów, jeśli nie są one w stanie przystosować się do nowej epoki, w tym wypadku antropocenu. Przykładowo lisy sobie jakoś w tym antropocenie radzą, a słonie nie; dlatego możemy się spodziewać w przyszłości radiacji form od-lisich, a po słoniach zostaną skamieniałości. Bo to jest ekologia; taka jest naturalna kolej rzeczy na tym najlepszym ze światów.
Owszem, można spekulować, czy i człowiekowi nie zdarzy się wymrzeć przez zawalanie biotopów swoimi odpadami. Tylko w takim razie prośba: więcej uczciwości. Artykułujta to jasno, głośno i wyraźnie, że chodzi Wam o zdrową, egoistyczną ochronę Was samych, a nie kotków i sosenek; że ochrona planety jako takiej wafla Was obchodzi, bo z założenia chcecie ją wziąć pod but i ugniatać podług chęci. Czego byście werbalnie nie deklarowali, i tak chodzi Wam o to, żeby antropocen, z jego miastami i śmietniskami, trwał sobie w najlepsze i nigdy się nie skończył.
