Żarłak napisał(a): Jest tak jak napisał pilaster.Rownasz rzeczy nieporównywalne. W Polsce w ogóle już nie ma zbytu na futra, a na klientelę np. kanadyjską wpływ mamy niewielki. Futra, kiedy się je jeszcze kupowało, były artykułem luksusowym, a odkąd weszły do produkcji syntetyczne ocieplacze nie tylko tańsze, ale po prostu lepsze od futer, futro stało się wyłącznie burżujskim szpanem. Burżujski szpaner to klient praktycznie niewrażliwy na bodźce ekonomiczne słabsze od rewolucji bolszewickiej, bo taki zastawi się, a postawi się. Jest w zamian za to wrażliwy na bodźce modowo-kulturowe i dlatego one zadziałały. Dziś noszenie futra to obciach po prostu. Dlatego zakaz produkcji futer nijak by nie wpłynął na polskich konsumentów.
Firmy przestaną produkować produkty "jednorazowe" czy "postarzane", gdy ludzie wyrażą chęć kupowania produktów z dłuższą datą przydatności do użycia. Nie rozumieją tego pewne kręgi, które wolałyby ograniczyć wszystko bez względu na koszty (w stylu: "wyłączmy bloki węglowe do 2030 r.", "zakażmy hodowli futerkowych od zaraz", "zabrońmy ludziom spożywanie mięsa").
Zupełnie inaczej jest z mięsem, bo mięso to nie artykuł luksusowy jak w średniowieczu. Przeciwnie, to dieta wegańska jest dla lansownych i dobrze sytuowanych, a biedacy pasą się kurczakami pasionymi kurczakami. Dlatego stosowanie wobec mięsa takiej taktyki, jak wobec futer, jest idiotyczne. Ludzie przestaną jeść mięso zwierząt wtedy, gdy pojawi się tanie mięso syntetyczne.
Jeśli chodzi o węgiel, to nie ma w Polsce, ani nigdzie indziej, jakiegoś szczególnego zapotrzebowania na energię z węgla, nikt nie kupuje prądu z węgla chętniej niż innego.
lumberjack napisał(a): A czemu za komuny powstawały lodówki o żywotności 20 czy 15 lat, a teraz tego typu produktów nie uswiadczysz? Komuniści potrzebowali jakichś specjalnych wytycznych klimatyczno - ekologicznych?
Bo to po prostu były urządzenia prostsze w konstrukcji, nie miały tylu części, które mogą się popsuć. To się przekładało na dużą trwałość, ale także energochłonność, hałaśliwość i inne dyskomforty. Dziś nikt by nie kupił takiej "Silesii" nawet gdyby miał na nią gwarancję na 20 lat. Ja niedawno znalazłem u mamy w szafie żelazko z czasów mojego dzieciństwa. Działa, a jakże. Ale dziw mnie bierze, jak ludzie mogli czegoś takiego używać. Jest tylko trochę lżejsze od żelazka na rozgrzane sztaby (takie to, zauważ, i przez trzysta lat się nie zepsuje), a każda nieuważność grozi poparzeniem lub pożarem. Ja tam wolę współczesne żelazko z elektronicznymi zabezpieczeniami - chociaż jasne jest, że takie "pożyje" tylko z pięć lat. Tak jest ze wszystkim, to delikatna elektronika zmniejsza żywotność współczesnego sprzętu, a nie żadne sztuczne postarzanie.

