zefciu napisał(a):Daleko odeszliśmy od tematu. Więc ja może postaram się przypomnieć o czym jest dyskusja:Vanat napisał(a): w każdym razie nie bardziej niż (…) w wojnę koreańską czy wietnamskąNie no. Wcale.
Ktoś postawił tezę, że każdy kto chce ochrony środowiska w inny sposób niż prywatyzując wszelkie zasoby przyrodnicze, to "klimatysta". W takim ujęciu jedynym dopuszczalnym sposobem ograniczenia konsumpcji jest poczekać, aż ze względu na braki danego zasobu jego cena wzrośnie i rynek sprawi, że mniejsza lub większa grupa ludzi będzie musiała odstąpić od konsumpcji danego dobra lub znajdzie dla niej substytut.
Stanowisko przeciwne mówi, że nie jest to forma ustrzeżenia nas przed katastrofą ekologiczną, ale jeden z modeli życia w okresie katastrofy. By do katastrofy nie doszło, należy ograniczyć konsumpcję zanim do niej dojdzie.
"Antyklimatyści" zaczynają tu krzyczeć, że wszelkie próby ograniczenia konsumpcji są z definicji nie rynkowe.
Ja uważam, że nie, bo zmuszenie podmiotów szkodzących środowisku, by płaciły za usunięcie szkód, które czynią konsumując, jest kwintesencją uczciwej konkurencji rynkowej a nie jej zaprzeczeniem.
Tu jednak pojawia się głos rzekomych wolnorynkowców (patrz Pilaster) którzy krzyczą, że jeśli zmusimy ludzi za płacenie za szkody, to wtedy gospodarka upadnie, wszędzie będzie jak na Kubie, 90 % ludzkości wymrze, a 90% pozostałych będzie żyła w skrajnej biedzie.
I mają trochę racji. Jeśli nagle zmusimy wszystkich szkodzących środowisku, by uczciwie płacili za szkody, to doprowadzimy do głębokich problemów ekonomicznych, społecznych i politycznych.
By tego uniknąć trzeba więc koszty środowiskowe podzielić (sprawiedliwiej - edit - dzięki Bert04 za uwagę) solidarnie, przynajmniej w okresie przejściowym, zanim dojdziemy do momentu pełnej płatności za szkody.
I tu pojawia się idiotyczny zarzut, że takie (sprawiedliwsze) solidarne dzielenie kosztów to komunizm.
Idiotyczny zarzut, bo w historii państw wolnorynkowych od zawsze dzielono pewne koszty w sposób nie rynkowy i nie oznaczało to wprowadzenia tam komunizmu.
Bo oczywiście jeśli chcemy obniżyć poziom szkodliwej środowiskowo konsumpcji (np spalania benzyny) to możemy podnieść radykalnie jej ceny (np poprzez akcyzę), do poziomu, który sprawi, że tylko nieliczni będą mogli z niej korzystać. Tylko że konsekwencją tego, w wypadku dóbr niezbędnych do funkcjonowania społeczeństwa (np nośników energii) zazwyczaj są tak poważne niepokoje społeczne, że nie wytrzyma tego nawet żadna dyktatura. Tak więc bardziej politycznie znośną metodą jest połączenie tego z systemem dopłat do nośników energii lub właśnie reglamentacja (w naszym przypadku reglamentacja paliwa).
Reglamentacja więc nie "jest komunizmem", nie zachodzi jedynie w państwach komunistycznych, ani jej wprowadzenie nie czyni z jakiegoś państwa, państwa komunistycznego. Reglamentacja kluczowych dóbr jest wprowadzana także w gospodarce rynkowej, wtedy gdy jest potrzebna, by społeczeństwo nadal akceptowało reguły wolnorynkowego systemu.
Argument, że reglamentacja wprowadzana była jedynie podczas wojny jest nieprawdziwy - reglamentacja paliwa była prowadzona w wielu krajach w stanie kryzysu - owszem podczas wojny, ale także po wojnie, lub w sytuacji braków paliwa na rynku - plany wprowadzenia reglamentacji paliwa w USA podczas kryzysu naftowego w latach '70. Proszę zauważyć, że pomimo wprowadzenia reglamentacji żadne z tych państw nie stało się komunistyczne, ani nie wymagało wprowadzenia komunizmu by reglamentacja mogła być faktem. Związek pomiędzy reglamentacją a komunizmem jest więc urojony.
Jeśli w Kalifornii podczas suszy wprowadzą ograniczenia w zużyciu wody (czyli de facto jej reglamentacje), to oznacza, że zapanował tam komunizm?
Argument, że "woja totalna" czyni z państw w niej uczestniczących państwa komunistyczne "bo wojna i wolność jednostki kiepsko ze sobą współgrają" miałby od biedy sens, gdy patrzymy na państwa, których obszar jest teatrem działań wojennych a większość aspektów życia ich mieszkańców została zmieniona przez towarzyszące im działania wojenne lub okupację.
W przypadku USA w czasach II WŚ nic takiego nie zachodzi. Amerykanie żyją normalnie, jedynie żołnierze wyjeżdżają walczyć na obcej i odległej ziemi. Społeczeństwo USA nie odczuwa wojny totalnej, nawet jeśli Japończycy planują w tym czasie wymordować wszystkich Amerykanów, a amerykańscy żołnierze zrzucali bomby atomowe mordując wszystkich Japończyków na danym obszarze.
Podsumowując:
1. Dalsze utrzymywanie sytuacji gdy niektórzy szkodą wspólnemu dobru, jakim jest środowisko przyrodnicze, jest na dłuższą metę nieakceptowalne.
2. Wprowadzenie pełnej odpłatności za szkody środowiskowe to kwintesencja uczciwej rynkowej konkurencji.
3. Gwałtowne wprowadzenie uczciwej konkurencji wolnorynkowej w tym zakresie jest nieakceptowalne społecznie i politycznie.
4. By społeczeństwo zgodziło się na wprowadzenie uczciwej odpłatności za szkody, potrzebny jest okres przejściowy, w którym koszty transformacji ponoszone są solidarnie.
5. Może to (ale wcale nie musi) oznaczać reglamentacje pewnych kluczowych dla funkcjonowania społeczeństwa dóbr.
6. Reglamentacja taka była wcześniej wprowadzana wielokrotnie w gospodarkach rynkowych i nigdy nie łączyło się to z wprowadzaniem tam "komunizmu"
7. Nawet jeśli uznamy, że prowadzenie wojny totalnej jest równoważne z wprowadzaniem komunizmu, to trudno uznać społeczeństwa amerykańskie z czasów II WŚ za poddane wojnie totalnej, czy tym bardziej żyjące w kraju komunistycznym.

