lumberjack napisał(a): (...)
Z jednej strony mają rację, bo dbając o planetę, o środowisko, dbamy o to by nasze dzieci miały w przyszłości komfortowe życie.
Z drugiej strony nie potrafię powstrzymać się od myślenia o tej planecie jak o zwykłym narzędziu, które powinno się eksploatować - raczej bezstresowo i bez przesadnej dbałości, bo w przyszłości prawdopodobnie zamieni się je na inne.
Jest kilka różnych dróg, którymi ludzkość może pójść i tylko w przypadku jednej z nich ekolodzy, exetery, ekoświry, lewaki mieliby rację - jeśli nie znajdziemy alternatywnych planet; jeśli nie uda się nam osiągnąć poziomu naukowo-technicznego umożliwiającego podróżowanie międzyplanetarne; jeśli będziemy skazani na dożywotnią egzystencję na obecnej planecie - to tak, wtedy warto z jak największą pieczołowitością przyłożyć się do dbania o środowisko.
Co i tak nie jest satysfakcjonującym rozwiązaniem, bo słońce kiedyś zgaśnie; a dużo wcześniej będą glacjały, a jeszcze wcześniej może jebnie kometa, która załatwi nas tak jak załatwiła dinozaury. W sumie w świetle potencjalnych kataklizmów przesadne dbanie o planetę też byłoby stratą czasu - nawet wtedy kiedy nie mielibyśmy alternatywnych planet.
Przychylam się do poglądu zawartego w tym ostatnim, zacytowanym przeze mnie, zdaniu. Sądzę, że o środowisko można (i chyba należy) dbać o tyle, o ile nie utrudnia nam to normalnego funkcjonowania. Jeżeli miałoby to komuś zbytnio doskwierać, to jestem w stanie mu odpuścić, rozgrzeszyć go.
Szczerze mówiąc, występuje u mnie spory dysonans między praktyką, a myśleniem na ten temat. No bo jest tak: segreguję śmieci, spalam najwyżej 10 l benzyny na miesiąc i prawie nie korzystam z transportu publicznego (mieszkam w małej mieścinie, gdzie wszędzie da się dotrzeć na nogach lub rowerem), wody zużywam 20 m3 rocznie (to chyba mało), komórkę mam tą samą od kilkunastu lat (nie potrzebuję smartfona), komputery składam sobie z używanych części... itd, itp. Nawet nowych ciuchów niewiele kupiłem w ciągu ostatniej dekady (poza bielizną i skarpetami). Największym moim "grzechem" przeciwko planecie jest chyba gazowe ogrzewanie, ale to też planuję ograniczyć, instalując panele słoneczne.
I, między bogiem a prawdą, nie mam zielonego pojęcia, skąd mi się to wzięło, że stałem się takim ascetą, bo powyższe zachowania ma się nijak do moich poglądów związanych z przyszłością homo sapiens i innych żywych stworzeń. Zastanawiałem się nad tym wielokrotnie, przemyślałem sprawę dogłębnie i nie znalazłem żadnych powodów, dla których powinienem dbać o dobrostan planety. Gatunek ludzki (lub to, co niego wyewoluuje), wcześniej, czy później niewątpliwie przestanie istnieć, z tej, czy innej przyczyny. Wszystkie inne zresztą też. Mając tą świadomość, dlaczego miałbym się przejmować tym, kiedy to nastąpi? Co mnie, tak naprawdę, obchodzi, czy ludzkość (i inne gatunki) wyginie za sto, sto tysięcy, czy sto milionów lat? Jakie ma dla mnie znaczenie, czy nastąpi to wcześniej, czy później? Kompletnie żadnego! Przecież i tak wszyscy (wszystko) w końcu wymrą! Co za różnica, kiedy?!
Nie potrafię znaleźć sensownej odpowiedzi na te pytania, z której wyszłoby mi, że powinienem zaproblemiać się dbaniem o środowisko, choćby w najmniejszym stopniu. A jednak postępuję tak, jakby mi zależało, chociaż nie wiem dlaczego. Więc, jeżeli można i nie doskwiera to człowiekowi jakoś specjalnie, to... czemu nie.

