Tutaj w tej nagonce na milienialsów trzeba rozgraniczyć dwie postawy. Pierwsza z nich to "czy się stoi czy się leży kupa kasy się należy" i ona oczywiście do niczego dobrego nie prowadzi. Owszem - często młodzi ludzie mają całkowicie oderwane od realiów poczucie własnej wartości rynkowej i oczekują kwot zupełnie nieadekwatnych do ich umiejętności.
Jednak często chodzi po prostu o to aby pracować te 8 godzin dziennie i na tym koniec. Że dobre zarobki to jest XX złotych za 40 godzin w tygodniu a nie ta sama kwota za godzin 60. I w ciągu tych 8 godzin dziennie pełne zaangażowanie w pracę ale po jej zakończeniu pracownik przestaje być dostępny dla pracodawcy. I to jest zupełnie ok. Niestety przyjęło się często, że godna pochwały jest postawa zupełnie inna - pracownik ciągle jest na wezwanie pracodawcy, gdy są nadgodziny to ochoczo je bierze, po godzinach pracy odbiera telefony, wysyła maile. Moim zdaniem to jest chore, a nie postawa milenialsów, którzy chcą zachować balans i nie żyć przez całe życie wyłącznie pracą. Jak ktoś chce lub musi zapieprzać po 10-12 godzin dziennie - ok jego sprawa - ale niech nie traktuje tego jako normy, której należy oczekiwać też od innych. Niestety często tak jest, że jeden zaczyna brać te nadgodziny bo musi, inny bo chce i nagle robi się z tego obowiązek a ten pracownik, który po prostu chce pracować uczciwie przez 8 godzin traktowany jest jako leń i pasożyt.
A już największą ściemą jest to, że jak nie będziemy zapieprzać to nie dogonimy zachodu. Zachód można gonić podnoszeniem wydajności pracy a nie większym zapierdolem. Od takiego większego zapierdolu być może pracownik będzie miał więcej kasy (choć sam nie goni żadnego zachodu bo na tą samą kasę pracownik tam musi pracować mniej) , firma będzie miała więcej kasy - ale to wyłącznie zakonserwuje model gospodarki oparty na prostym zapierdolu. Metoda po prostu genialna - zróbmy 16 godzinny dzień pracy to nam PKB wzrośnie 2 razy. Dużo rozsądniejsza jest jednak kalkulacja aby jak najmniejszym nakładem pracy zarobić jak najwięcej - tutaj mamy faktyczny rozwój i gonienie zachodu. Z punktu widzenia pracownika cały czas najistotniejsza powinna być nie tyle wysokość wypłaty co stawka za godzinę. Bo to ona realnie określa ile warta jest jego praca.
Pomijam już to, że często konieczność zapieprzania wynika ze złej organizacji pracy i tragicznego zarządzania - o tym się nie mówi ale "polska szkoła zarządzania" i polska kadra kierownicza to często jest absolutne dno. A w Polsce panuje idiotyczny kult zapieprzania bez refleksji czy to zapieprzanie ma sens czy nie.
Jednak często chodzi po prostu o to aby pracować te 8 godzin dziennie i na tym koniec. Że dobre zarobki to jest XX złotych za 40 godzin w tygodniu a nie ta sama kwota za godzin 60. I w ciągu tych 8 godzin dziennie pełne zaangażowanie w pracę ale po jej zakończeniu pracownik przestaje być dostępny dla pracodawcy. I to jest zupełnie ok. Niestety przyjęło się często, że godna pochwały jest postawa zupełnie inna - pracownik ciągle jest na wezwanie pracodawcy, gdy są nadgodziny to ochoczo je bierze, po godzinach pracy odbiera telefony, wysyła maile. Moim zdaniem to jest chore, a nie postawa milenialsów, którzy chcą zachować balans i nie żyć przez całe życie wyłącznie pracą. Jak ktoś chce lub musi zapieprzać po 10-12 godzin dziennie - ok jego sprawa - ale niech nie traktuje tego jako normy, której należy oczekiwać też od innych. Niestety często tak jest, że jeden zaczyna brać te nadgodziny bo musi, inny bo chce i nagle robi się z tego obowiązek a ten pracownik, który po prostu chce pracować uczciwie przez 8 godzin traktowany jest jako leń i pasożyt.
A już największą ściemą jest to, że jak nie będziemy zapieprzać to nie dogonimy zachodu. Zachód można gonić podnoszeniem wydajności pracy a nie większym zapierdolem. Od takiego większego zapierdolu być może pracownik będzie miał więcej kasy (choć sam nie goni żadnego zachodu bo na tą samą kasę pracownik tam musi pracować mniej) , firma będzie miała więcej kasy - ale to wyłącznie zakonserwuje model gospodarki oparty na prostym zapierdolu. Metoda po prostu genialna - zróbmy 16 godzinny dzień pracy to nam PKB wzrośnie 2 razy. Dużo rozsądniejsza jest jednak kalkulacja aby jak najmniejszym nakładem pracy zarobić jak najwięcej - tutaj mamy faktyczny rozwój i gonienie zachodu. Z punktu widzenia pracownika cały czas najistotniejsza powinna być nie tyle wysokość wypłaty co stawka za godzinę. Bo to ona realnie określa ile warta jest jego praca.
Pomijam już to, że często konieczność zapieprzania wynika ze złej organizacji pracy i tragicznego zarządzania - o tym się nie mówi ale "polska szkoła zarządzania" i polska kadra kierownicza to często jest absolutne dno. A w Polsce panuje idiotyczny kult zapieprzania bez refleksji czy to zapieprzanie ma sens czy nie.
"Wkrótce Europa przekona się, i to boleśnie, co to są polskie fobie, psychozy oraz historyczne bóle fantomowe"

