Wśród umiarkowanych zwolenników wolnego rynku coraz częściej przebijają dwa odmienne podejścia - owszem, nie negują oni wolnego rynku jako takiego, tylko twierdzą, że mają podejście pragmatyczne a nie dogmatyczne. Ma to polegać na tym, że jedni uważają, że z wolnym rynkiem należy wystartować ostro w początkowym stadium rozwoju, zaś w miarę bogacenia się można rozbudowywać socjal i państwową interwencję, bo będzie nas po prostu na to stać. Inni twierdzą, żeby nigdy nie wprowadzać wolnego rynku na starcie, bo rodzime przedsiębiorstwa są za słabe, ludzie za biedni i potrzebna jest tu dość spora ingerencja państwa, które staje się inkubatorem gospodarki narodowej. Twierdzą też, że czasem wolny rynek na starcie może zawieść ze względu na mentalność danego społeczeństwa, które kulturowo tkwi w feudalizmie. Państwo socjalistyczne, czy narodowe miałoby w takim układzie za zadanie wzięcie bandy ciemniaków pod but i nadanie tej zacofanej masie impetu rozwojowego, poprzez przeoranie świadomości. Zwolennicy opcji drugiej zwracają też często uwagę na to, że zatwardziali liberałowie mylą skutek z przyczyną - to, rzekomo, wzrost dobrobytu ma doprowadzić do możliwości uwolnienia rynku, nie zaś wolny rynek do wzrostu dobrobytu. W tej sytuacji Korwin-Mikke miałby twardy orzech do zgryzienia, albowiem
A może jednak JKM ma ten dylemat, tylko wypiera i nie chce o tym słyszeć? Wystarczy jeden, jedyny wyjątek, żeby zatruć mu życie. Ktoś, coś ...?
Cytat:Gdyby nawet socjalizm zapewniał więcej dóbr, niż kapitalizm, to i tak byłbym za kapitalizmem, bo zapewnia on więcej wolności. Na szczęście nie mam tego dylematu…
A może jednak JKM ma ten dylemat, tylko wypiera i nie chce o tym słyszeć? Wystarczy jeden, jedyny wyjątek, żeby zatruć mu życie. Ktoś, coś ...?

