ZaKotem napisał(a): Tylko że w żadnym, najbardziej idealnym nawet ustroju zbudowanym w materialnym świecie, poziom korupcji nie będzie zerowy. Nigeryjski urzędnik da się przekupić za pisiont groszy. Szwajcarski da się skusić za o wiele więcej, ale dla każdego istnieje taka skończona kwota, za którą się da. Dobre państwo to takie, w którym nikt nie dysponuje taką kwotą, albo jest ona po prostu wyższa niż spodziewany zysk z korupcji.Generalnie się zgadzam. Na szczęście pieniądze mają malejącą użyteczność krańcową, a zyski z korupcji również są skończone, więc nawet posiadanie przez korporację "nieskończonych" środków na korumpowanie niewiele zmienia, bo powyżej pewnego poziomu korumpowanie przestaje się opłacać.
ZaKotem napisał(a): Dlatego powszechnie stosowanym środkiem zwiększającym koszt korupcji jest rozłożenie odpowiedzialności na wiele osób, czyli rozrost biurokracji. Jeśli jakąś decyzję musi podpisać stu urzędasów, to tym samym koszt korupcji zwiększa się stukrotnie, i podobnie zmniejsza się ryzyko jej wystąpienia. Łatwo zauważyć, że im większe bogactwo, tym proporcjonalnie musi się zwiększać liczba biurokratów, aby utrzymać znośny poziom korupcji.Interesujące spojrzenie i ma to nawet anty-intuicyjny sens. Żeby tylko jeszcze rzeczywiście tak było, że biurokracja rozrasta się właśnie w tym celu, a nie żeby sprostać rozrastającej się biurokracji
Gdyby rzeczywiście biurokracja ukracała istotnie korupcję, to byłaby korelacja pomiędzy wielkością administracji (jaki % zatrudnienia stanowi sektor publiczny), a np. CPI. Policzyłem (dane na rok 2015, państwa, dla których były dane) i korelacja co prawda jest, ale... słaba: 0,22.Jeszcze mniej korupcji jest w sprawach, w których urzędnicy w ogóle nie mogą gmerać, chociaż to jest podobny problem, bo lobbowanie może być o to, by zacząć mogli. Wtedy faktycznie przydaje się rozproszenie procesu decyzyjnego np. przez demokrację.

