żeniec napisał(a): Tak, można sobie nazywać swoje założenia aksjomatami, ale to nie oznacza jeszcze, że wszyscy ich przestrzegają. Jaka jest gwarancja, że każdy będzie szanował "aksjomat" o nieagresji? Jakie są standardy postępowania wobec złamania tego "aksjomatu"? Kiedyś lurkowałem libertariańskie fora i zdarzały się nawet opinie, że jeśli ktoś komuś ukradnie jabłko, to ma okradziony ma prawo użyć wszelkiej przemocy jakiej chce, by jabłko lub jego równowartość (a warte jest tyle, ile posiadacz jabłka stwierdzi, bo przecież nikt mu nie będzie dyktował) odzyskać.
Problem też tkwi w tym, że już sama nomenklatura (aksjomaty) sugeruje, że libertarianizm jest systemem opartym na dedukcji, a nie indukcji, jak każda inna dziedzina, którą próbujemy opisywać rzeczywistość. Śmieszne rzeczy później wychodzą gdy naiwni libertarianie próbują łatać dedukcyjne sprzeczności argumentami "indukcyjnymi".
Jeszcze bym dodał, że mam wrażenie, że niektórzy libertarianie zapominają, że nie żyją na wyspie, a to co się dookoła dzieje się nie liczy. Przecież w gospodarkach wolnorynkowej rywalizacja toczy się na płaszczyźnie konkurencji między firmami. W interwencjoniźmie można stworzyć takie warunki rozwoju dla niektórych firm, że firmy działające wg reguł gry czystego liberalizmu mają w rywalizacji na starcie bardziej pod górkę. Widać to było już w latach 50-tych w St. Zjedn.:
"O roli wydatków państwowych w finansowaniu badań naukowych w świecie kapitalistycznym świadczą dane dotyczące największego kraju kapitalistycznego, tj. Stanów Zjednoczonych. Wg oficjalnej statystyki wydatków na prace badawcze i wdrożeniowe w 1955 roku r. wydano w Stanach Zjednoczonych nieco ponad 6 mld. dol., z czego wydatki finansowane bezpośrednio przez rząd stanowiły 56%, a przez instytucje
niekomercyjne (uniwersytety, fundacje) ponad 7%. W 1974 r. wydano na prace badawcze i rozwojowe blisko 32 mld dol. sfinansowanych w 53% przez państwo i ponad 8% przez instytucje niekomercyjne. W obu porównywanych latach przedsiębiorstwa prywatnokapitalistyczne pokryły zatem z własnych środków niecałe 40% wszystkich wydatków na postęp techniczny."
"Ekonomiczne zagadnienia współczesnego kapitalizmu" Wiesław Sadzikowski str.121
Ta oficjalna statystyka to roczniki "Statistical abstract of the United States" i "UN statistical yearbook" co można wywnioskować z aneksu.
"Indykatywne planowanie jako pierwsze 1946 zaczęły stosować Francja, Holandia i Norwegia, później m.in.: Belgia, Finlandia, Hiszpania, Irlandia, Portugalia, RFN, Szwecja, Wielka Brytania i Włochy, poza Europą zaś m.in. Japonia, Nowa Zelandia i Stany Zjednoczone. Centralne planowanie gospodarcze typu indykatywnego stosowały także kraje tzw. Trzeciego Świata o gospodarce rynkowej, m.in.: Argentyna, Brazylia, Indie, Iran, Korea Południowa, Malezja, Meksyk, Sri Lanka, Tajlandia i Tajwan."
https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/planow...09528.html
Elementy centralnego planowania od pewnego momentu pojawiły się w Szwecji, chociażby w budownictwie mieszkaniowym. Planowanie infrastruktury komunalnej i transportowej w bardziej zrównoważony sposób może pomóc tym rejonom gdzie z powodu mniejszej koncentracji kapitału siłą rzeczy na wiele by sobie pozwolić nie mogły przez to zaistniała by szansa rozwoju małych i średnich firm z tych rejonów. A bardziej progresywna gospodarki zmniejszyła by odpływ kapitału z "dołu ku gorze".
"W Stanach Zjednoczonych od połowy lat 70. przeciętne wynagrodzenie wzrosło ponad pięciokrotnie. Jednak wzrost inflacji i pogłębiające się rozwarstwienie dochodów powodują, że realne zarobki znacznej części osób pracujących w USA są dziś wyraźnie niższe niż 40 lat temu - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl."
https://forsal.pl/artykuly/1026265,ile-s...onych.html
To teraz porównajmy sobie wzrost PKB wg parytetu siły nabywczej w St. Zjedn. i kumulację kapitału u najbogatszych to łatwo zobaczymy w którym kierunku przepływają bogactwa. Weźmy pod uwagę znaczne zwiększenie wydajności pracy przeciętnego Amerykanina. Na dobrą sprawę to umiarkowanie prowadzona polityka socjalna to nie wyrównywanie szans tylko skierowanie części strumienia pieniędzy na inne cele niż portfele najzamożniejszych. W USA mediana zarobków od początku lat 80-tych do dziś jeśli chodzi o wartość siły nabywczej niemal drepcze w miejscu.
"Dane OECD pokazują, że produktywność na pracownika w Stanach Zjednoczonych wzrosła o 70 proc. od 1975 r. Teoretycznie powinno to spowodować również podobne zwiększenie się realnych dochodów. Ta teoria sprawdza się nawet w praktyce. Przeciętny realny dochód na osobę w wieku produkcyjnym w USA wyniósł w 2015 r. 31.7 tys. dol., podczas gdy cztery dekady wcześniej było to 19.3 tys. To oznacza niespełna 65 proc. wzrostu.
Faktycznie jednak cały ten wzrost został zagospodarowany przez osoby, które zarabiają powyżej mediany. Dla 40 proc. osób uzyskujących najniższe zarobki realne dochody praktycznie się nie zmieniły. Natomiast dla 20 proc. najlepiej zarabiających gospodarstw domowych wzrosły w badanym okresie ze 120 do 200 tys. dol., a dla 5 proc. ze 182 tys. do 350 tys. dol., czyli prawie dwukrotnie."
https://finanse.wp.pl/mezczyzni-w-usa-za...962246785a
Poza tym nie ma tu o czym chyba pisać. Po to by nie dać się rozszarpać przez wielkie koncerny i ośrodki finansowe musimy funkcjonować w takiej strukturze jak UE. UE jest tak skonstruowana, że bez interwencjonizmu się nie obędzie. A chyba sprawna UE to jedna z najlepszych rzeczy, które mogą nas spotkać. Sporo jej zawdzięczamy. W takich warunkach libertarianizm czy nie uczestniczenie w redystrybucji dóbr w ramach UE jest nierealne albo co najmniej szkodliwe. Tak jak fakt dofinansowania sektora prywatnego przez różne państwa tworząc w branżach najbardziej zaawansowanych technologicznie i finansowej w firmy, które niemal nie mogą upaść. I marzenie o libertariańskiej wszechobecnej wolnej konkurencji to mrzonki.

