lumberjack napisał(a): Nie chodzi mi o sam fakt imigrowania, ale o to, że społeczeństwo niemieckie robi się coraz bardziej zróżnicowane etniczno-religijno-kulturowo. Zobacz co się dzieje w USA, w których większość białych i czarnych to protestanci, a latynosi to katolicy. Kraj pełen chrześcijan, a rozpierducha taka, ze aż miło. Niby kulturowo i aksjologicznie społeczeństwo powinno być mniej więcej zgrane, a tu jednak niezła chujnia.No i patrz, masz "kulturowo i aksjologicznie" zgrane społeczeństwo i rozpierducha jest, a są zróżnicowane, w których rozpierduchy nie ma. To oznacza mniej więcej tyle, że zróżnicowanie kulturowe nie jest wiodącym czynnikiem rozpierduchy.
lumberjack napisał(a): To co będzie za jakiś czas w islamsko-chrześcijańsko-laickich Niemczech pełnych Turków, Kurdów Syryjczyków, Murzynów, Polaków etc.? Coś na wzór kotła bałkańskiego?Jeśli będzie dehumanizacja jednych przez drugich za pomocą rządowej tuby propagandowej, to może się tak zdarzyć. Nastroje należy studzić, a nie podkręcać.
lumberjack napisał(a): https://polskatimes.pl/ulica-nalezy-do-k...1-13853448I jak istotne jest zjawisko? Niemieckich "czystych" etnicznie gangów nie ma? Mylisz sensacyjność z danymi.
https://euroislam.pl/niemcy-sila-arabski...c-panstwa/
https://wyborcza.pl/naszaeuropa/7,168189...aczek.html - "Jeżdżą wypasionymi samochodami, oficjalnie są bezrobotni, za to z bogatą kartoteką. Arabskie klany w Berlinie od kilku dekad żyją z wymuszeń, spektakularnych kradzieży i haraczy. A żołnierzy werbują wśród nowych migrantów."
lumberjack napisał(a): Ze zbyt dużej różnorodności, odmienności.Przecież sam przed chwilą napisałeś, że są zadziwiająco "kulturowo i aksjologicznie" zgodni. Więc...?
lumberjack napisał(a): Będę miał więcej sił i czasu to poszukam więcej info na ten temat.Jasna sprawa.
Najpierw uwaga techniczna
dammy napisał(a): Nie wiem o co chodzi. Nie wiem gdzie to wysiwyg się znajduje. Sorry za blędną datę przy nicku.Wybierz "panel użytkownika" klikając na ikonkę w prawym górnym rogu obok "Witaj, dammy", potem "edytuj opcje", a tam zahacz "Pokaż opcje formatowania MyCode w czasie pisania postów" i "Zmień domyślny tryb edytora na pokazywanie kodu". Wszyscy będą szczęśliwsi

dammy napisał(a): Zapominają czasem, że rożne państwa stosują różne reguły gry, często dalekie od klasycznego liberalizmu. I w rywalizacji między państwami czy firmami występują różne protekcjonizmy, obostrzenia celne i in.Czym to zapominanie się objawia?
Krytyka protekcjonizmu i ceł nie polega na ignorowaniu ich istnienia, tylko wskazywaniu, że zmniejszają efektywność gospodarki.
dammy napisał(a): Tak jak ośrodki finansowe swoją polityką pomagają kreować monopole, które wywracają ten klasyczny liberalizm do góry nogami. Istnieją również przedsiębiorstwa strategiczne dla danego państwa gdzie w ich polityce panują inne reguły gry.Jedyny istotny monopol, jaki może powstać i być podtrzymany, to zagwarantowany przez państwo. O ile dominujące w branży przedsiębiorstwo nie stworzy pozaekonomicznych barier wejścia, to taki monopol nie stanowi problemu, bo i tak nie może dyktować dowolnie cen z powodu konkurencji. Tak było ze Standard Oil, Microsoftem, IBMem, you name it. Za niedoborem produktów, kosmicznymi cenami i generalną rozpierduchą gospodarczą zawsze stoją monopole państwowe.
dammy napisał(a): Dlatego trzeba to robić z głową co nie przeszkadza, że formy czy to bardziej planowanego czy indykatywnego interwencjonizmu całkowicie wyparły liberalizm ten, który znamy z XIX i pocz. XX wieku.Problem w tym, że jest to ekstremalnie trudne, bo gospodarka jest zbyt skomplikowana, by nią ręcznie sterować. Udane interwencje to te, które rozwiązują instancję dylematu więźnia, i trudno oczekiwać, że politycy są w stanie sprawnie takie sytuacje identyfikować. Z wyparciem starego liberalizmu przez system bardziej "hybrydowy" oczywiście się nie kłócę, będę się pewnie kłócić co do przyczyn

dammy napisał(a): Próby wprowadzenia ultraliberalizmu choć połowiczne (bez nacjonalizacji większości kopalń) Pinocheta skończyły się ciężkim kryzysem i interwencjonizmem państwa w takiej skali z której Allende pewnie byłby dumny.A Pinochet chciał zaprowadzić ultraliberalizm? Czy dyktatura wojskowa w ogóle może być ultraliberalizmem? Niemniej, reformy za Pinocheta były dość wolnorynkowe. O jakim interwencjonizmie "w skali, z której Allende pewnie byłby dumny" piszesz? Obecnie Chile jest jednym z najbardziej wolnych ekonomicznie krajów, i to nie dzięki władzy, która rządziła po juncie.
dammy napisał(a): To jak najbardziej pokazuje skalę interwencjonizmu państwa.Ale nie twierdziłeś, że to pokazuje skalę interwencjonizmu państwa. Twierdziłeś, że "w interwencjoniźmie można stworzyć takie warunki rozwoju dla niektórych firm, że firmy działające wg reguł gry czystego liberalizmu mają w rywalizacji na starcie bardziej pod górkę". W jaki sposób wydatki na zbrojenia to ilustrują?
dammy napisał(a): Przeznaczanie takich kwot na badania naukowe nieważne w jakim celu z których plonów korzystają firmy prywatne, czy zbrojeniowe czy związane z przemysłem kosmicznym czy z innych dziedzin to czysty przykład interwencjonizmu.Tak, jest to interwencjonizm, ale nie taka była teza. Oczywiście należy się cieszyć, że nie wszystka technologia zostaje przez rząd utajniona, ale trzeba się zastanowić co zostało osiągnięte i jakim kosztem.
dammy napisał(a): Bo te pieniądze z księżyca nie sfrunęły, a transfer wynalazków ze zbrojeniówki do innych dziedzin przemysłu też nie zawsze odbywał się na zasadach wolnego rynku.No nie z Księżyca, z podatków. Transfer taki może być zablokowany tylko i wyłącznie przez państwo, więc to akurat nie jest argument za interwencjonizmem.
dammy napisał(a): Owszem część z wynalazków jak komputery trafiały do ośrodków naukowychPowstawały w ośrodkach naukowych. Nie mówiąc o wynalazkach "towarzyszących", które powstały "niepublicznie", jak. np tranzystory.
dammy napisał(a): ale większość z technologii później sprzedawano później najczęściej wielkim podmiotom, które z tego tytułu kosztowne badania mogły na wielu polach sobie odpuścić. A teraz wyobraźmy sobie firmę z jakiegoś kraju z którym USA miało podpisane obustronnie ułatwiające inwestowanie umowy. Ta firma działająca przykładowo w ramach mocno posuniętego liberalizmu nie miała by pod górkę? W sumie Amerykanie na tego typu polityce do pewnego momentu dopóki nie przesadzili całkiem dobrze wyszli. I nikt tu nic nie ma do gospodarki wolnorynkowejJak pod górkę miał taki Intel? Za Wikipedią
Cytat:Intel was founded in Mountain View, California, in 1968 by Gordon E. Moore (known for "Moore's law"), a chemist, and Robert Noyce, a physicist and co-inventor of the integrated circuit. Arthur Rock (investor and venture capitalist) helped them find investors, while Max Palevsky was on the board from an early stage.[23] Moore and Noyce had left Fairchild Semiconductor to found Intel. Rock was not an employee, but he was an investor and was chairman of the board.[24][25] The total initial investment in Intel was $2.5 million in convertible debentures (equivalent to $18.4 million in 2019) and $10,000 from Rock.Nie prowadzi(ł) kosztownych badań? Jak sukces Intela nie ma nic wspólnego z gospodarką rynkową?
Wiem, że nie pasuje do Twojego zmyślnego scenariusza, ale nie widzę powodu, by się go trzymać.
dammy napisał(a): Napisałem to skrótowo. Tak czy siak kapitał wędruje do góry. I nie tylko dlatego, że jest najefektywniej pomnażany, choć to co pokazał ostatni kryzys raczej tego nie stwierdza, przynajmniej nie zawsze, ale decyduje też dostęp do kredytów.Głównie dlatego. W jaki sposób "ostatni kryzys tego nie stwierdza"? Jak zatem Twoim zdanie kapitał zostaje akumulowany? Bogaci kradną biednym?
Co z dostępu do kredytu, jeśli finansowane przedsięwzięcie jest klapą? Kredytowanie jest korzystne, jeśli stopa zwrotu jest większa, niż oprocentowanie kredytu. Ergo - musi być efektywnie pomnażany.
dammy napisał(a): Powinna. Może nie każdego, ale mediana zarobków powinna się podnosić.Wiem, że wierzysz, że powinna. Pytałem: dlaczego?
Powiedzmy, że pracownik, który dotychczas kosił trawę kosiarką przesiada się na traktorek, dzięki czemu może skosić w tym samym czasie 3 razy większą powierzchnię. Zakładając, że dostaje kasę ze powierzchnię skoszonej trawy, a nie za czyiś fetysz oglądania spoconego robotnika, powinien zarabiać 3 razy więcej*. Jeśli analogicznie by wyglądała sytuacja każdego pracownika, to rzeczywiście zarobki powinny rosnąć razem z produktywnością. Sęk w tym, że większość pracy jest najemna, a pracownik nie jest posiadaczem narzędzi, którymi wykonuje pracę, tylko pracuje dla kogoś, kto podjął ryzyko związane z założeniem firmy i zainwestowaniem w sprzęt, a potem zatrudnił pracowników. Większe ryzyko, większa nagroda, więc pracownicy nie zostają (i nie powinni, a jeśli chcą, to niech również podejmą ryzyko jak ich pracodawca) skompensowani proporcjonalnie do wzrostu produktywności.
* Model bardzo uproszczony, ceny za koszenie trawy prawdopodobnie by spadły, a więc produktywność nie zwiększyłaby się 3-krotnie; pomijam koszty eksploatacji traktorka, itd.
dammy napisał(a): I do pewnego momentu się podnosiła zwłaszcza podczas boomu gospodarczego lat sześćdziesiątych. Chyba dobrze, że nie mamy przy obecnej wydajności płac z XIX wieku?Praca jest warta tyle, ile ktoś jest gotów za nią zapłacić i za ile ktoś inny jest gotów ją sprzedać. Być może prace wycenione równo lub poniżej mediany nie zwiększyły swojej produktywności proporcjonalnie do globalnej produktywności? Może metodologia obróbki danych do wykresów pokazujących duży rozdźwięk pomiędzy produktywnością, a płacami, jest do dupy:
https://www.americanexperiment.org/2017/...ductivity/
dammy napisał(a): Wystarczy popatrzeć na prywatyzację wielu firm w Polsce w latach 90-tych. Prywatyzacja była niezbędna, ale wielu patologii można było uniknąć. Ale oprócz naciskow z Zachodu lobbing też zrobil swoje.Jak można było uniknąć? Poprzednia struktura władzy może i została odsunięta od sterów, ale nie zniknęła zupełnie. W którym państwie dokonano transformacji "mniej patologicznie", niż w Polsce z podobnym sukcesem?

