ZaKotem napisał(a): Prawica jednak w ogóle nie czuje problemu wykluczania, pewnie dlatego, że wykluczanie w systemie hierarchicznym jest fajne. Posługuje się raczej intuicją obrazy majestatu: obraza jest tym bardziej obraźliwa i godna potępienia, im wyższa pozycja obrażanego. Gorzej obrazić papieża, niż kelnera, gorzej matkę, niż dziecko, gorzej starszą panią, niż jakiegoś pedała. Z taką intuicją w zderzeniu z etyką egalitarną człowiek na żądanie nieobrażania mniejszości kojarzy automatycznie "to teraz oni (Żydzi, czarni, LGBT) są najważniejsi i będą nami rządzić?". Reszta to już tylko racjonalizacja tego intuicyjnego odczucia.
Chyba jednak nie. Hierarchizacja to nie żadne wykluczanie tylko podzielenie. Różnica jest taka, że można kogoś wykluczyć z grupy hobbystów jednak wykluczyć z grupy np. szlachetnie urodzonych już nie bardzo. Jakoś rytualnie zmazać pomazańca bożego nie bardzo można... To gdzie na drabinie społecznej znajduje się jednostka też ma znaczenie i owszem. Jednak ta pozycja wynika z tego co do pozycji jest przypisane in situ i w ten sposób królem zostaje nie tylko ten, kto się nim urodził, ale także ten kto na królowanie zasługuje poprzez spełnienie warunków bycia królem. Dowolny mit czy baśń właśnie taki obraz kształtowały w ludziach przez milenia. I stwierdzanie, że teraz niezależnie od cech i właściwości należy każdego traktować jak pluszowe kurczątko-książątko, bo inaczej się go skrzywdzi. Prowadzi to do pytania dlaczego ci ludzie nie chcą spełniać warunków konstytuujących pozycje społeczną tylko domagają się traktowania, które jest powszechnie odczuwane jako "specjalne" co burzy poczucie równości i ładu. A jak ktoś burzy spokój odwieczny...
zefciu napisał(a): Masz rację. Ja jednak piłem też do postawy tych „pośrodku”, którzy „chcą tylko grillować”. Bo wydaje mi się, że lumber do tej grupy się zalicza. Ci którzy chcą tylko grillować nie widzą niczego godnego potępienia w tym, że ktoś obraża papieża. Jednocześnie jednak nie do końca rozumieją problem wykluczanych grup. Dlatego łapią się na lep altrajtowej gadki „czego te głupie snołflejki chcą”. I wtórują całkiem szczerze „ja do tych pedałów nic nie mam, ale czemu one takie przewrażliwione na swoim punkcie; my to ze szwagrym ciągle sobie dogryzamy i nikt się nie obraża, a takiego pedałowi powiesz »pedał« i od razu tragedia”. Wychodzi tutaj niezrozumienie faktu, iż „dogryzanie” może być rytuałem, który spaja grupę, a może też wykluczać kogoś z tej grupy.
A na dobrą sprawę po prostu większość normalnych ludzi odnosi się do tego co wynika z woli i działań człowieka. Można by to roboczo nazwać "kształtowaniem woluntarystycznym" tj. człowieka postrzega się poprzez to co osiąga i to co wybiera, więc dobry jest ten co wysiłkiem, wolą i pracą stał się bogaty, silny i mądry i spełnia się poprzez afirmowanie swoją osobą czegoś co jest tych ideałów ucieleśnieniem. I jak się komuś takiemu pokaże snołflejka, który mówi, że dąży do bycia wege-cyklistą o niskim śladzie węglowym, płacze bo skończyło mu się sojowe latte i doznaje szoku na widok przejechanej mrówki. A swoją osobą afirmuje matkę Gaję i się chlasta, bo mu ciężko żyć w najbogatszym w historii miejscu na świecie... To się kogoś takiego nie wyklucza (bo najpierw musiano by go zaliczyć), tylko z miejsca uznaje, że to ufok. Całkiem inny mechanizm.
kmat napisał(a): @Lumber
Ja pierniczę, sterroryzowana przez lewacką ekojebniętozę niemiecka firma zmieniła nazwę sosu cygańskiego. To ja mam dwa pytania:
1) Przed kim ta firma odpowiada:
a) przed światową radą LGBT, Grinpisem i Nigdy Więcej?
b) przed walnym zebraniem akcjonariuszy?
2) Z czego jest rozliczana:
a) z zawartości politpopu, dżęderu i marksizmu kulturowego w produktach?
b) z dochodów, cen akcji, wypłaconych dywidend?
Fałszywa alternatywa. Dochód jest mierzony jako coś po odliczeniu wszystkich wydatków. I jeden pozew jakiejś organizacji lewoskrętnej z miejsca może sos cygański uczynić nierentownym. Więc na zaś lepiej zmienić nazwę, bo większość akcjonariuszy ma wyjebane na nazwę jakiegoś sosu z całej palety produktów. Ale po co dopłacać do interesu? I właśnie to nie jest ok. Analogicznie do GrinPiSu, który nie z tego żyje i ma poparcie, że chroni przyrodę i nieme stworzenia a z tego, że najzwyczajniej żeruje na politpoprawności i możliwości wynajęcia drogich adwokatów, którzy uwiążą firmę w długi i drogi spór połączony z rozlewającym się czarnym piarem.
Cytat: Wygrywają ci, którzy najlepiej się wstrzelą w potrzeby konsumentów. Jeśli jest rynkowe zapotrzebowanie na doprowadzony do przesady politpop, to w wolnej gospodarce rynkowej będą wygrywać podmioty ociekające politpopem do wyrzygu.
Jeżeli zaś rynkowego zapotrzebowania nie ma, ale jest nisza, w której mogą wegetować pasożyty żyjące z afer i szantaży oscylujących na granicy prawa i zdrowego rozsądku to taniej zmienić napis na etykiecie niż wdawać się w spór i być obsranym po same uszy. Co by się stało, gdyby sos cygański został sosem cygańskim? Ano sprzedaż by nie spadła, skład by się nie zmienił, ludzie dalej by mieli wyjebane. Istniała by za to groźba, że politpoprawny squot z funduszem na papugę poda do sądu producenta, że ten krzewi faszyzm, bo niemieccy faszyści najchętniej wyzywają się od żydów i cyganów i są na to badania. Byle prawnik jest w stanie ciągnąć cyrk tak długo, że każda partia sosu cygańskiego, (a kto wie może nawet i tatarskiego!) będzie finansować spór, aż do momentu zmiany nazwy i uzyskania odszkodowań dla fundacji ściśle współpracującej z wpłaconymi środkami finansowymi.
Sebastian Flak

