Oj wstyd wstyd! Żeby taki dzielny pogromca groźnego smoka ontologii i metafizyki złapał się w dyskusję, która jest całkowicie dialektyczna…
Wszak wszystko rozbija się o to, jak zdefiniujemy sobie religię. Granice tego pojęcia są przecież niejasne. Weźmy człowieka, który wierzy, że należy moralnie postępować (choć nie przypisuje temu imperatywowi jakiegoś konkretnego źródła) i praktykuje sobie takie lub inne mentalne rytuały (np. przebacza ludziom, czy okazuje wdzięczność za pozytywne rzeczy, które go spotykają), choć nie powołuje żadnej istoty na świadka tych rytuałów. Czy taki człowiek już praktykuje jakąś religię? Przyznam, że nie wiem. Ale uważam, że można zdefiniować „religię” tak, że praktykuje i tak, że nie praktykuje.
Zatem możemy podejść dialektycznie tak jak Ty – stwierdzić, że te potrzeby nie są koniecznie potrzebami religijnymi. A możemy podejść inaczej – jeśli te potrzeby są religijne, to znaczy że każdy sposób zaspokojenia ich jest religią. Wyjdzie na jedno… ale jest mały haczyk.
Otóż Terlikowski popełnia w swojej wypowiedzi intelektualną nieuczciwość, która jest znacznie większa od tej, którą Ty wytykasz (tzn. że uważa on zbiór potrzeb za jedną potrzebę). Nieuczciwość polega na tym, że mówiąc „religia” ma czasami na myśli chrześcijaństwo, a czasami właśnie – jakikolwiek przejaw religijności. Trochę tak, jakby argumentować: „każdy człowiek musi jeść, zatem musisz jeść parówki naszej firmy”. Pytanie zatem, czy z dialektycznego punktu widzenia nie byłoby Ci lepiej, zamiast rostrząsać, co jest religią, a co nie jest, przyjąć definicję religijności sensu latissimo i odrzec „no tak, człowiek potrzebuje religijności, ale przecież ta religijność może się przejawiać na tysiące zorganizowanych i niezorganizowanych sposobów, więc co do tego ma KRK?”
Wszak wszystko rozbija się o to, jak zdefiniujemy sobie religię. Granice tego pojęcia są przecież niejasne. Weźmy człowieka, który wierzy, że należy moralnie postępować (choć nie przypisuje temu imperatywowi jakiegoś konkretnego źródła) i praktykuje sobie takie lub inne mentalne rytuały (np. przebacza ludziom, czy okazuje wdzięczność za pozytywne rzeczy, które go spotykają), choć nie powołuje żadnej istoty na świadka tych rytuałów. Czy taki człowiek już praktykuje jakąś religię? Przyznam, że nie wiem. Ale uważam, że można zdefiniować „religię” tak, że praktykuje i tak, że nie praktykuje.
Zatem możemy podejść dialektycznie tak jak Ty – stwierdzić, że te potrzeby nie są koniecznie potrzebami religijnymi. A możemy podejść inaczej – jeśli te potrzeby są religijne, to znaczy że każdy sposób zaspokojenia ich jest religią. Wyjdzie na jedno… ale jest mały haczyk.
Otóż Terlikowski popełnia w swojej wypowiedzi intelektualną nieuczciwość, która jest znacznie większa od tej, którą Ty wytykasz (tzn. że uważa on zbiór potrzeb za jedną potrzebę). Nieuczciwość polega na tym, że mówiąc „religia” ma czasami na myśli chrześcijaństwo, a czasami właśnie – jakikolwiek przejaw religijności. Trochę tak, jakby argumentować: „każdy człowiek musi jeść, zatem musisz jeść parówki naszej firmy”. Pytanie zatem, czy z dialektycznego punktu widzenia nie byłoby Ci lepiej, zamiast rostrząsać, co jest religią, a co nie jest, przyjąć definicję religijności sensu latissimo i odrzec „no tak, człowiek potrzebuje religijności, ale przecież ta religijność może się przejawiać na tysiące zorganizowanych i niezorganizowanych sposobów, więc co do tego ma KRK?”
