Sofeicz napisał(a):Cytat:... gdyby każde życzenie zostało spełnione ledwo się je wypowie, czym byłoby wówczas wypełnione życie ludzkie,
na czym spędzalibyśmy czas? Przenieście rodzaj ludzki do krainy pieczonych gołąbków, gdzie
wszystko samo rośnie, a rzeki mlekiem i miodem płyną, gdzie każdy natychmiast
odnajdzie swą bogdankę i bez trudu zachowa jej młodość.
Część ludzi umrze wówczas z nudów albo się powiesi, część zaś zacznie zwalczać się nawzajem, dusić i mordować i
w ten sposób ludzie przysporzą sobie więcej cierpień niż im dziś zadaje natura.
Takie plemię nie pasuje więc do innej scenerii, nie nadaje się do innej egzystencji.
W jednej z książek Stephena Kinga osią fabuły jest tajemniczy demiurg przybywający do malego miasteczka i spełniający marzenia mieszkańcow.
Efekt tego spełniania jest mniej więcej taki, jak powyżej. Totalna katastrofa.
Na początku książki "Wojna i Wojna" od Krasznahorkaia są słowa "w niebie jest nudno".
Może ja jestem dziwny, ale ja nigdy nie tęskniłbym za igrzyskami. Czy można się szczęściem znudzić? Przyzwyczaić się do spełnienia? Myślę, że zawsze można tworzyć misterniejsze konstrukcje szczęścia, którymi nudzić się się nie można. Można i siebie modyfikować (rozszerzać swoje zdolności do odbierania rzeczywistości), by być zdolnym do przyjmowania nowe doznania szczęścia.
A nawet jeżeli jakimś cudem bodźce się znudzą, to zawsze można być szczęśliwym niczym manekin z "Traktatu o Manekinach" Schulza. Tam Schulz stawia tezę (z tego co pamiętam), że można być szczęśliwym w jednym geście, w jednej pozie, w jednej chwili, bo większe skomplikowanie rodzić musi cierpienie gdzieś na dnie odczuwania. Jak rozumiem tu Brunona? Stawiam, że można zawsze siebie upraszczać. Można choćby ukształtować siebie tak, by czuć absolutną amnezję po każdej minucie życia i odbierać bez przerwy, raz po raz te samo przeżycia na nowo. Przecież każdy miał w życiu moment, gdy choć przez kilka sekund czuł się szczęśliwy. Nawet taki Cioran musiał mieć taką chwileczkę, gdzie jest tylko jakiś sukces, jakieś urzeczenie, a problemy są akurat szczelnie przysłonięte (choćby nawet jakby miało być to fantazjowanie Ciorana o samobójstwie i nicości). No a jeżeli byśmy ten moment zapętlili w nieskończoność niczym film?
Poza tym nawet jakbym już szczęścia czuć nie mógł, ani nikogo nie mógłbym uszczęśliwiać, a żyłbym się w ciągłej bolesnej nudzie, to już lepiej skończyć takie życie niż urządzać małpie igrzyska.
Ach, teraz pomyślałem o Schulzu. Pewnie był nieszczęśliwy w życiu przez swoje skomplikowanie. Przy skomplikowanym i wrażliwym systemie ciężej być szczęśliwym. Jeżeli o milimetr zmieni się trybik w misternym zegarku, to przestaje dobrze działać (pokazywać czas). A gdy wyszczerbi się o milimetr tępy średniowieczny miecz, to i tak działa (dalej skutecznie miażdży ciało przeciwnika). Stąd pewnie Schulz miał wniosek "manekinowy". Widział wokół siebie ludzi prostszych, szczęśliwych, gdy on sam nie wiedział, jak ułożyć popękaną mozaikę w sobie, a postrzępiony i wyrafinowany puzzel jego ducha nie znalazł wokół siebie nikogo, do kogo by pasował.
Choć zawsze można się pocieszać jak Sławoj Żiżek, który zapytał się raz: "po co być szczęśliwym, skoro można być interesującym?".
Żeby nie robić pozatemacia napiszę jeszcze, że nie uważam, że jesteśmy skazani na wojny. Jeżeli Ty, Czytelniku, do cna dziwisz się, gdy widzisz bezsensowne wojenki i czujesz, że sam byś nie mógł czegoś takiego afirmować nigdy, to wystarczy, żeby w przyszłości wszyscy byli co najmniej tak rozwinięci i mądrzy jak Ty, a już takiego czegoś nie będzie. To możliwe przecież. Nie wierzę w żaden gen wojny, który miałby być immanentną i nieusuwalną składową człowieczeństwa.
Nie wierzę w Tanatosa, panie Freud.
"I sent you lilies now I want back those flowers"

