Jak to było u Kmicica, proś, a jak nie dają, to rób sam. Czy jakoś tam. Przeniosłem teksty do zachowania.
Jestem po ostatnim odcinku najnowszego szoguna i ciągle jeszcze pod wrażeniem. Nie wiem czy tylko ja miałem tak podczas czytania książki, ten tajemniczy stan wyostrzenia zmysłów i przeniesienia w inny świat, intensywniejszy niż to, co mnie otacza. Serial przywołał to na nowo, z moje strony oddaje ducha książki i najważniejsze treści. Ale przede wszystkim ten stan ducha.
Nie sposób nie porównać tego serialu do tego poprzedniego z Ryśkiem Czamberlejnem. Tu widzę jedyną wadę nowego, a raczej nie wadę, ale przewagę starego serialu. W nowym serialu punkt ciężkości jest na Japonii, tak na aktorach jak i na otoczeniu, wszystko ma wrażenie autentyczności i intensywności. Na tym tle dwoje głównych europejskich antagonistów wypada, w porównaniu, nieco blado. Co innego stary serial, tam Rysio był jednym z najgorętszych aktorów (wyguglowałem, że dostawał swego czasu 12.000 listów od fanek tygodniowo), i chociaż nie byłem jego specjalnym fanem, to przyznaję, że miał charyzmę i ekranową prezencję. Także jego counterpart wśród jezuitów, brat Martin, był grany w tym serialu przez nieomal równie "gorącego" Damiena Thomasa. A nowym serialu obie role są obsadzone... solidnie. I tyle. A jednak ciut mi brakowało pieprzu i papryki w ich rolach. Być może to było świadome, żeby tym bardziej uwypuklić role japońskie? Nie wiem, ale dla mnie japońska część aktorska wyrównuje ten ubytek. Każdy z nich zdaje się żyć swoją rolą, żyć i umierać (na ekranie, oczywiście).
zefciu napisał(a)
Raczej, wrócono do źródeł, ogromna część książki to właśnie opisy i konfrontacje z japońską kulturą, mentalnością, historią. Shogun 1980 był wykonany w tym samym duchu, co Last Samurai, ludzie myśleli, że to Chambarlain zostanie szogunem, a Cruise to tytułowy Ostatni Samurai. Oglądając najnowszy serial ani chwili nie ma wątpliwości, kto tutaj walczy o zdobycie władzy, kto jest w tym królową, wieżą czy gońcem. A kto nieprzewidywalnym skoczkiem.
Także historię miłosną między Blackthornem i Mariko rozbudowano w wersji z 1980 do pełnego ful wypas romansu. No bo jak, angażujemy takieeeego aktora, to wykorzystamy go* na maksa. Tu także aktualny serial poszedł w przeciwną stronę, nawet wycinając jedną z ważniejszych scen tak książki jak i starego serialu, a mianowicie
W starym serialu to był jeden z dramatycznych momentów kuluminacyjnych, w książce, powiedzmy, o średnim znaczeniu, w tym aktualnym usunięto całkowicie. I doskonale rozumiem dlaczego, dla całości serialu to pasowało, ale jako miłośnikowi ksiąki to jednak brakło trochę. Ale za to cała dynamika między Anjinem a Mariko a) dużo wierniej odpowiada książce i b) sama w sobie funkcjonuje lepiej.
(* co nabiera podwójnego znacznia, jeżeli pamięta się o jego outingu 9 lat później)
Jestem po ostatnim odcinku najnowszego szoguna i ciągle jeszcze pod wrażeniem. Nie wiem czy tylko ja miałem tak podczas czytania książki, ten tajemniczy stan wyostrzenia zmysłów i przeniesienia w inny świat, intensywniejszy niż to, co mnie otacza. Serial przywołał to na nowo, z moje strony oddaje ducha książki i najważniejsze treści. Ale przede wszystkim ten stan ducha.
Nie sposób nie porównać tego serialu do tego poprzedniego z Ryśkiem Czamberlejnem. Tu widzę jedyną wadę nowego, a raczej nie wadę, ale przewagę starego serialu. W nowym serialu punkt ciężkości jest na Japonii, tak na aktorach jak i na otoczeniu, wszystko ma wrażenie autentyczności i intensywności. Na tym tle dwoje głównych europejskich antagonistów wypada, w porównaniu, nieco blado. Co innego stary serial, tam Rysio był jednym z najgorętszych aktorów (wyguglowałem, że dostawał swego czasu 12.000 listów od fanek tygodniowo), i chociaż nie byłem jego specjalnym fanem, to przyznaję, że miał charyzmę i ekranową prezencję. Także jego counterpart wśród jezuitów, brat Martin, był grany w tym serialu przez nieomal równie "gorącego" Damiena Thomasa. A nowym serialu obie role są obsadzone... solidnie. I tyle. A jednak ciut mi brakowało pieprzu i papryki w ich rolach. Być może to było świadome, żeby tym bardziej uwypuklić role japońskie? Nie wiem, ale dla mnie japońska część aktorska wyrównuje ten ubytek. Każdy z nich zdaje się żyć swoją rolą, żyć i umierać (na ekranie, oczywiście).
zefciu napisał(a)
Cytat:No jeśli to co mówi bert jest prawdą, to dokonano parcia na politpoprawność bardzo umyślnego i sensownego.
Raczej, wrócono do źródeł, ogromna część książki to właśnie opisy i konfrontacje z japońską kulturą, mentalnością, historią. Shogun 1980 był wykonany w tym samym duchu, co Last Samurai, ludzie myśleli, że to Chambarlain zostanie szogunem, a Cruise to tytułowy Ostatni Samurai. Oglądając najnowszy serial ani chwili nie ma wątpliwości, kto tutaj walczy o zdobycie władzy, kto jest w tym królową, wieżą czy gońcem. A kto nieprzewidywalnym skoczkiem.
Także historię miłosną między Blackthornem i Mariko rozbudowano w wersji z 1980 do pełnego ful wypas romansu. No bo jak, angażujemy takieeeego aktora, to wykorzystamy go* na maksa. Tu także aktualny serial poszedł w przeciwną stronę, nawet wycinając jedną z ważniejszych scen tak książki jak i starego serialu, a mianowicie
Spoiler!
W starym serialu to był jeden z dramatycznych momentów kuluminacyjnych, w książce, powiedzmy, o średnim znaczeniu, w tym aktualnym usunięto całkowicie. I doskonale rozumiem dlaczego, dla całości serialu to pasowało, ale jako miłośnikowi ksiąki to jednak brakło trochę. Ale za to cała dynamika między Anjinem a Mariko a) dużo wierniej odpowiada książce i b) sama w sobie funkcjonuje lepiej.
(* co nabiera podwójnego znacznia, jeżeli pamięta się o jego outingu 9 lat później)
Wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Koh 3:1-8 (edycje własne)
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem
Spoiler!

