bert04 napisał(a): Opisałem tylko jedną postać z serialu, łołkizm jest też w "pigmentyzacji" postaci według zasady szachownicy. Jeden czarny elf (ale leading role), czarna krasnoluda, czarna królowa Numenoru, garść czarnych hobbitów. Razi w inny sposób, jako załamanie wewnętrznej spójności genetyki świata przedstawionego na korzyść "reprezentacji". Ale nie łamie (tak mocno) związku z książkowym oryginałem. Galadriel owszem, łamie. Już raz fani powstrzymali Jacksona, jak chciał z Arwenu wojowniczkę zrobić. W Hobbicie Tauriel wprowadził, dokleił miłość ponad granice ras. Fanowie myśleli, że to przynajmniej postać dopisana, że już gorzej nikt nie odważy się zbeszcześcić sacrosantnego dzieła. Mylili się.No i ciągle nie jest to odpowiedź na pytanie (nie tego wątkowego a dotyczące stwierdzenia kmata: dzieła których porażka wynikała z propagandy łołk) gdyż zmiana koloru skóry elfów za nic świecie nie spowoduje poprawienia słabego pisarstwa scenarzystów. Tutaj chyba bardziej wychodzi na to, że łołkiem jest już odejście od tradycyjnego podziału rół społecznych zaznaczonych w oryginale.
Cytat:Zefciu założył ten temat, żeby właśnie ustalić, o co wn tym łołkizmie chodzi. Generalnie można to określić jako implementacje treści progresywnych względem równości płci (ewentualnie więcej niż 2), ras czy orientacji w dziełach kultury. Implementacji oraz, co ważniejsze, zmian co do pierwowzoru literackiego, żeby takie treści wprowadzić. Jedną z bardziej znanych takich zmian było obsadzenie Wesleya Snipesa w filmie Wschodzące Słońce. Zmiana jak najbardziej "progresywna" a film, cóż, był raczej sukcesem. I takich sukcesów szukamy właśnie, gdyż ostatnio o nie coraz trudniej.Jeśli to przyjmiemy za kryterium, to wtedy Morgan Freeman w "Skazanych na Shawshank" jest pewnie nie do pobicia jeśli chodzi o sukces filmu w którym zmieniono kolor skóry bohatera w adaptacji książki.
Cytat:Tomb Rider też jest zajebistym kinem akcji, a wyżej wspominałem o Xenie. "Brak realizmu" to jednak coś więcej, to motyw Mary Sue. To motyw, że kobieta potrafi wszystko, nie tylko upiec ciasto z niczego, ale umie też karate, komputery, języki obce, wszystko sama się autodydaktycznie nauczyła. A mężczyźni na nią oczywiście lecą. Zdarza się i u mężczyzn, ale rzadziej, tam jeden facet będzie od brudnej roboty, a inny będzie "guy in the chair", ewentualnie Q lub Scotty. U kobiet taka Lisbeth Salander wypełni wszystkie punkty jak jakiś ludzki kombajn, kobieta orkiestra normalnie. I to jest spoko, bo książka jest łołko...To przypomniało mi świetny, netflixowy serial "Niebieskooki samuraj", gdzie występują takowe elementy (jeśli szukać na siłę) ale zupełnie nie psują całościowego odbioru.

