Artykuł przeniesiony z likwidowanej strony głównej naszego portalu; data publikacji: 17.06.2007
Stanisław Michalkiewicz to urodzony 8 listopada 1947 roku polski prawnik, eseista, publicysta i felietonista. Współpracownik „Najwyższego czasu!”, „Naszej Polski” oraz Radia Maryja. Wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (zainteresowanych innymi informacjami odsyłam do jego oficjalnej strony www.michalkiewicz.pl). Jest postacią znaną m.in. z kontrowersyjnych sformułowań i obraźliwych opinii. Co ciekawe, dla niektórych i tak pozostaje „najwybitniejszym publicystą”.
Miałam przyjemność (trzeba przyznać, że niezbyt dużą) poznać Stanisława Michalkiewicza osobiście podczas zajęć z polskiego systemu medialnego prowadzonych na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Został na nie zaproszony przez mgr Jerzego Szejnocha. Udowodnił wtedy, że pogłoski o jego wybitności nie są przesadzone – odnieść je jednak można nie tyle do Michalkiewicza – publicysty, co do Michalkiewicza – hipokryty, mistrza przewrotnej argumentacji urągającej logice.
Przedstawiając argumenty na rzecz postawionej wyżej tezy, posiłkować się będę słowami Michalkiewicza, które padły podczas dyskusji na wspomnianych już zajęciach, oraz artykułami z „Najwyższego czasu!”, na których bazowali dyskutanci. Niestety, przebieg rozmowy nie był rejestrowany w żadnej formie i zadecyduje to z pewnością o pewnej słabości tego tekstu, bowiem ewentualni czytelnicy będą zmuszeni zaufać mojej pamięci.
Punktem wyjścia naszej przemiłej konwersacji – warto nadmienić, że Michalkiewicz przed jej rozpoczęciem apelował o utrzymanie jej na w miarę wysokim poziomie - był felieton pana Stanisława „Adolf Hitler – patron Unii Europejskiej” dotyczący m.in. głośnej sprawy Alicji Tysiąc, opublikowany 31 marca 2007 roku w „Najwyższym czasie!” (nr 13 (880)). Padło w nim sformułowanie „działaczki organizacji na rzecz dzieciobójstwa, brzydkie kobiety o wypryskach zjełczałego tłuszczu na otyłych twarzach” (osoby nie posiadające takich samych intuicji jak twórca określenia informuję, że chodzi o feministki). Jedna ze studentek zapytała, czy zdaniem publicysty naprawdę można te słowa uznać za intelektualne wyżyny. Z pobłażliwym uśmiechem na ustach Michalkiewicz powiedział, że może i mógł „darować sobie” to stwierdzenie, jednak zna on jedną (!) feministkę, która jest brzydka i dlatego uważa on, że jest to cecha charakterystyczna wszystkich feministek. – które, swoją drogą, są nimi dlatego, że chcą zaleczyć swoje kompleksy. Zapytany widział tu bardzo wyraźny ciąg przyczynowo – skutkowy. Z żalem należy przyznać, że reszta dyskutantów – nie.
Pan Stanisław niejednokrotnie zaznaczył, ze uważa się za człowieka tolerancyjnego i obiektywnego – tym bardziej dziwi fakt przekładania przez niego wiedzy o jednej osobie na całą grupę. Ostatecznie w tym psychologowie społeczni widzą źródła stereotypów i uprzedzeń. Te zaś, jak wiadomo, nie idą w parze z tolerancją.
Z drugiej strony, psychologowie mogą się mylić – tej właśnie tezie hołduje „najwybitniejszy publicysta”. Stwierdzenie, że psychologia dla niego nauką nie jest, nie razi aż tak bardzo (sami psychologowie mają problemy z określeniem, czy uznać taką kwalifikację za trafną). Bawienie się jednak przez niego w psychologa z ulicy, którego to ideału nie powstydziliby się nawet ojcowie teorii atrybucji – Heider i Kelly, zakrawa na hipokryzję. Otóż o ile terapeuci, pracujący z homoseksualistami i próbujący pomóc im zaakceptować siebie oraz odnaleźć się w społeczeństwie, popełniają błąd i nie rozumieją ludzkiej psychiki (przecież jedyna słuszna droga to uświadomić gejom, że są chorzy i zaproponować leczenie!), to Michalkiewicz sekrety duszy i dojrzewania zgłębił znakomicie. Dzieci absolutnie nie powinny oswajać się z tematyką homoseksualizmu (w tym miejscu współpracownik Radia Maryja zdecydowanie potępił bajeczki z Zachodu, między innymi o księciu zakochanym w uroczym młodzieńcu) – bo stąd już tylko krok od zostania „homosiem”. Zapytany o przesłanki swej wiedzy (badania? statystyki? cokolwiek?), Michalkiewicz odpowiedział w stylu księdza Oko: „Przecież to oczywiste. To się po prostu wie”.
Homoseksualizm był jednym z głównych tematów rozmowy (odwoływano się głównie do artykułu „Tolerancja w stylu homo” Tomasza Kornasia; „Najwyższy czas!” nr 13 (880)). „Homosie” – Michalkiewicz uważa to określenie nie za obraźliwe, ale za „pieszczotliwe” – nie powinni mówić o sobie głośno i walczyć o swoje prawa. Oczywiście, normalny i zdrowy publicysta nie odbiera im prawa istnienia (ostatecznie taki jest tolerancyjny...), ale inni ludzie jakoś nie mają potrzeby opowiadać o swoich seksualnych praktykach. Bo czy któraś spośród broniących homoseksualistów studentek ma potrzebę wyjść na róg Nowego Świata i wykrzyczeć, czy lubi robić to po francusku albo od tyłu?! Zakładając, że nie, pan Stanisław wyciągnął z tego wniosek, że homoseksualiści mają niepoprawne poglądy. Zarzucony przez studentów pytaniami, co to znaczy „poprawne (lub nie) poglądy” oraz skąd czerpie pewność co do prawdziwości swojego własnego światopoglądu, pokornie przyznał, że może się oczywiście mylić („Ale pani też się może mylić! A pan skąd wie, że ma rację, hę?”
, ale że istnieją dobre i złe poglądy, i że jego zdaniem on właśnie reprezentuje te pierwsze. W tym momencie dyskusja osiągnęła szczyty obiektywizmu – paradoksalnie stając się jałowa.
Stanisław Michalkiewicz jest zagorzałym obrońcą życia – zgwałcone nieletnie też powinny niechciane dzieci urodzić. Nie muszą ich przecież wychowywać, są domy dziecka (kto by się przejmował tym, jakie są psychologiczne konsekwencje takiego dzieciństwa i poczucia odrzucenia - widocznie warto żyć dla samej idei...). Więcej – zakładał, że nawet gdyby to jego nieletnią córkę zgwałcono, nadal stałby na stanowisku, że powinna ona zasmakować uroków macierzyństwa. Powołując się na wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu oraz na swoja tezę, że Hitler jest patronem UE, w swym felietonie napisał również: „(…
Adolf Hitler, kontynuując tak zwany postępowy nurt europejskiego myślenia, a więc nurt nie hamowany żadnymi >nieracjonalnymi< zasadami, uznał, że jedni ludzie maja prawo do życia, a inni – niekoniecznie, jeśli tylko staną tym pierwszym na zawadzie. Wtedy nadczłowieki mogą te przeszkodę usunąć razem z osobą, która ją stwarza. Wyrok Trybunału w Strasburgu tę zasadę w całej rozciągłości potwierdza, różniąc się od Adolfa Hitlera jedynie w określeniu katalogu osób, których prawo do życia nie jest oczywiste”. Wobec takich poglądów absurdalna wydaje się postawa Michalkiewicza wobec kary śmierci, której jest przecież gorącym zwolennikiem. Posiłkując się wspomnianym już artykułem „Adolf Hitler – patron Unii Europejskiej” oraz tekstem „Kara śmierci jako akt miłosierdzia” Tomasza Kluski („Najwyższy czas!” nr 13 (880)) studenci próbowali dociec, jak zaproszony publicysta tłumaczy zaistniałą w jego poglądach – i widoczną niestety tylko dla pytających – sprzeczność. Zdaniem „najwybitniejszego” ciąży pod żadnym pozorem usunąć nie przystoi – bez względu na to, czy wiązać się to może z poważnym uszczerbkiem na zdrowiu matki, jej śmiercią czy powiciem kalekiego dziecka. Gdyby na aborcje pozwolić, co też powstrzymałoby nas przed zabiciem koleżanki z pracy, która nagle zaczęła przeszkadzać w karierze – pytał Michalkiewicz. Życie jest największą świętością i bez względu na wszystko trzeba go bronić (wyszło na to, że nawet kosztem drugiego, matki na przykład). Tymczasem ten sam publicysta upiera się przy stanowisku, ze kara śmierci jest świetnym remedium na zbrodnie zabójstwa i morderstwa. Pytany, czy przypadkiem nie jest to takie same szafowanie cudzym istnieniem, jak wspomniana już aborcja, twierdził, że akurat w przypadku przestępców mamy prawo decydować o ich losach. Nie ważne jest, czy podczas pobytu w więzieniu dojdzie do resocjalizacji; nie ważne, że sąd może się mylić i że wtedy nikt już nie wskrzesi niesłusznie skazanego – kara śmierci jest dla zbrodniarzy jedynym sposobem zbliżenia się do Pana Boga. Więcej – jest wyrazem miłosierdzia, bo przecież oczekującemu na egzekucję do końca towarzyszy ksiądz, przepełniony współczuciem i daleki od wydawania sądów („Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”?). Widocznie zdaniem pana Stanisława istnieją nie tylko dobre i złe poglądy, ale także co najmniej dwie grupy ludzi, z których tylko jedna może odgrywać rolę „nadczłowieków” (do niej zdaje się przynależeć, przynajmniej we własnym mniemaniu, Michalkiewicz) oraz przypisywać sobie – nagle zupełnie uzasadnione – prawo uśmiercania jednostek w pełni już ukształtowanych, które, pozostając w odosobnieniu, zdrowiu i życiu innych osób już nie zagrażają.
Trzeba Stanisławowi Michalkiewiczowi oddać sprawiedliwość, że bez wątpienia jest erudytą (bo również tan fakt nie umknął nikomu podczas dyskusji), że podczas bronienia swoich poglądów nie daje ponosić się emocjom, a jego dorobek literacki (osobiście uważam, że raczej w wymiarze ilości niż jakości) może niektórym wydawać się imponujący. Tym bardziej boli jednak to, że ludzie na wysokim – zdawałoby się – intelektualnym poziomie, pełni są uprzedzeń i nie potrafią zaakceptować czegoś tak oczywistego, jak wielość opinii i przekonań. Prawdopodobnie dla całkiem pokaźnego grona osób (choćby czytelników „Najwyższego czasu!”
jest Michalkiewicz autorytetem – więcej jednak, niż nietolerancyjności, pobłażliwej pogardy dla inności, swoistego ograniczenia poznawczego i hipokryzji, przejąć od niego nie można.
Justyna Grzegorczyk
Stanisław Michalkiewicz to urodzony 8 listopada 1947 roku polski prawnik, eseista, publicysta i felietonista. Współpracownik „Najwyższego czasu!”, „Naszej Polski” oraz Radia Maryja. Wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (zainteresowanych innymi informacjami odsyłam do jego oficjalnej strony www.michalkiewicz.pl). Jest postacią znaną m.in. z kontrowersyjnych sformułowań i obraźliwych opinii. Co ciekawe, dla niektórych i tak pozostaje „najwybitniejszym publicystą”.
Miałam przyjemność (trzeba przyznać, że niezbyt dużą) poznać Stanisława Michalkiewicza osobiście podczas zajęć z polskiego systemu medialnego prowadzonych na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Został na nie zaproszony przez mgr Jerzego Szejnocha. Udowodnił wtedy, że pogłoski o jego wybitności nie są przesadzone – odnieść je jednak można nie tyle do Michalkiewicza – publicysty, co do Michalkiewicza – hipokryty, mistrza przewrotnej argumentacji urągającej logice.
Przedstawiając argumenty na rzecz postawionej wyżej tezy, posiłkować się będę słowami Michalkiewicza, które padły podczas dyskusji na wspomnianych już zajęciach, oraz artykułami z „Najwyższego czasu!”, na których bazowali dyskutanci. Niestety, przebieg rozmowy nie był rejestrowany w żadnej formie i zadecyduje to z pewnością o pewnej słabości tego tekstu, bowiem ewentualni czytelnicy będą zmuszeni zaufać mojej pamięci.
Punktem wyjścia naszej przemiłej konwersacji – warto nadmienić, że Michalkiewicz przed jej rozpoczęciem apelował o utrzymanie jej na w miarę wysokim poziomie - był felieton pana Stanisława „Adolf Hitler – patron Unii Europejskiej” dotyczący m.in. głośnej sprawy Alicji Tysiąc, opublikowany 31 marca 2007 roku w „Najwyższym czasie!” (nr 13 (880)). Padło w nim sformułowanie „działaczki organizacji na rzecz dzieciobójstwa, brzydkie kobiety o wypryskach zjełczałego tłuszczu na otyłych twarzach” (osoby nie posiadające takich samych intuicji jak twórca określenia informuję, że chodzi o feministki). Jedna ze studentek zapytała, czy zdaniem publicysty naprawdę można te słowa uznać za intelektualne wyżyny. Z pobłażliwym uśmiechem na ustach Michalkiewicz powiedział, że może i mógł „darować sobie” to stwierdzenie, jednak zna on jedną (!) feministkę, która jest brzydka i dlatego uważa on, że jest to cecha charakterystyczna wszystkich feministek. – które, swoją drogą, są nimi dlatego, że chcą zaleczyć swoje kompleksy. Zapytany widział tu bardzo wyraźny ciąg przyczynowo – skutkowy. Z żalem należy przyznać, że reszta dyskutantów – nie.
Pan Stanisław niejednokrotnie zaznaczył, ze uważa się za człowieka tolerancyjnego i obiektywnego – tym bardziej dziwi fakt przekładania przez niego wiedzy o jednej osobie na całą grupę. Ostatecznie w tym psychologowie społeczni widzą źródła stereotypów i uprzedzeń. Te zaś, jak wiadomo, nie idą w parze z tolerancją.
Z drugiej strony, psychologowie mogą się mylić – tej właśnie tezie hołduje „najwybitniejszy publicysta”. Stwierdzenie, że psychologia dla niego nauką nie jest, nie razi aż tak bardzo (sami psychologowie mają problemy z określeniem, czy uznać taką kwalifikację za trafną). Bawienie się jednak przez niego w psychologa z ulicy, którego to ideału nie powstydziliby się nawet ojcowie teorii atrybucji – Heider i Kelly, zakrawa na hipokryzję. Otóż o ile terapeuci, pracujący z homoseksualistami i próbujący pomóc im zaakceptować siebie oraz odnaleźć się w społeczeństwie, popełniają błąd i nie rozumieją ludzkiej psychiki (przecież jedyna słuszna droga to uświadomić gejom, że są chorzy i zaproponować leczenie!), to Michalkiewicz sekrety duszy i dojrzewania zgłębił znakomicie. Dzieci absolutnie nie powinny oswajać się z tematyką homoseksualizmu (w tym miejscu współpracownik Radia Maryja zdecydowanie potępił bajeczki z Zachodu, między innymi o księciu zakochanym w uroczym młodzieńcu) – bo stąd już tylko krok od zostania „homosiem”. Zapytany o przesłanki swej wiedzy (badania? statystyki? cokolwiek?), Michalkiewicz odpowiedział w stylu księdza Oko: „Przecież to oczywiste. To się po prostu wie”.
Homoseksualizm był jednym z głównych tematów rozmowy (odwoływano się głównie do artykułu „Tolerancja w stylu homo” Tomasza Kornasia; „Najwyższy czas!” nr 13 (880)). „Homosie” – Michalkiewicz uważa to określenie nie za obraźliwe, ale za „pieszczotliwe” – nie powinni mówić o sobie głośno i walczyć o swoje prawa. Oczywiście, normalny i zdrowy publicysta nie odbiera im prawa istnienia (ostatecznie taki jest tolerancyjny...), ale inni ludzie jakoś nie mają potrzeby opowiadać o swoich seksualnych praktykach. Bo czy któraś spośród broniących homoseksualistów studentek ma potrzebę wyjść na róg Nowego Świata i wykrzyczeć, czy lubi robić to po francusku albo od tyłu?! Zakładając, że nie, pan Stanisław wyciągnął z tego wniosek, że homoseksualiści mają niepoprawne poglądy. Zarzucony przez studentów pytaniami, co to znaczy „poprawne (lub nie) poglądy” oraz skąd czerpie pewność co do prawdziwości swojego własnego światopoglądu, pokornie przyznał, że może się oczywiście mylić („Ale pani też się może mylić! A pan skąd wie, że ma rację, hę?”

Stanisław Michalkiewicz jest zagorzałym obrońcą życia – zgwałcone nieletnie też powinny niechciane dzieci urodzić. Nie muszą ich przecież wychowywać, są domy dziecka (kto by się przejmował tym, jakie są psychologiczne konsekwencje takiego dzieciństwa i poczucia odrzucenia - widocznie warto żyć dla samej idei...). Więcej – zakładał, że nawet gdyby to jego nieletnią córkę zgwałcono, nadal stałby na stanowisku, że powinna ona zasmakować uroków macierzyństwa. Powołując się na wyrok Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu oraz na swoja tezę, że Hitler jest patronem UE, w swym felietonie napisał również: „(…

Trzeba Stanisławowi Michalkiewiczowi oddać sprawiedliwość, że bez wątpienia jest erudytą (bo również tan fakt nie umknął nikomu podczas dyskusji), że podczas bronienia swoich poglądów nie daje ponosić się emocjom, a jego dorobek literacki (osobiście uważam, że raczej w wymiarze ilości niż jakości) może niektórym wydawać się imponujący. Tym bardziej boli jednak to, że ludzie na wysokim – zdawałoby się – intelektualnym poziomie, pełni są uprzedzeń i nie potrafią zaakceptować czegoś tak oczywistego, jak wielość opinii i przekonań. Prawdopodobnie dla całkiem pokaźnego grona osób (choćby czytelników „Najwyższego czasu!”

Justyna Grzegorczyk